2008-08-09

Wrocław Główny - Zamość

Tak po prostu. Bez żadnych przesiadek, zwiedzania po drodze i biegania po tajnych peronach o dziwnych numerach. Żeby zaliczyć brakujące mi kawałki na Dalekim Wschodzie naszego pięknego kraju, najpierw musiałem tam dojechać. A dojechać z Wrocławia do Zamościa to wyprawa, że ho, ho ho... Przy okazji okazało się, że jedyny pociąg, którym można zaliczyć cały kawałek Munina - Bełżec - Zawada to... akurat pociąg dojazdowy z Wrocławia do Zamościa. Na odcinku Horyniec - Bełżec kursuje jedna para na dobę. Wprowadzamy standardy amerykańskie. A skoro jest jeden pociąg, to nie można się długo zastanawiać, którym jechać, można jedynie myśleć, czy jechać w ogóle. Ja w ogóle jechać chciałem, więc wybór pociągu dokonał się sam. "Padło" (hy, hy, hy) na pośpieszny "Roztocze" z Wrocławia do Przemyśla i Zamościa.

I tak oto pewnego sierpniowego, sobotniego, mglistego, zimnego i deszczowego poranka przed szóstą rano zjawiłem się na dworcu Wrocław Główny. Ciepła kawa z restauracji z dużym, żółtym "M" pomogła trochę oprzytomnieć, ale podróż zapowiadała się nieciekawie - w pociągu tłok, za oknem przedziału deszcz, w wagonie brudno, spać się chce, no i ponad dwanaście godzin jazdy do Zamościa. Ostatnio takie długie podróże jednym pociągiem odbywałem, pracując kilkanaście lat temu w Warsie jako konduktor wagonów z wyrkami. No nic, trzeba trochę pocierpieć, żeby potem się chwalić, że się było aż w Zamościu (dla niektórych to gdzieś za Uralem). Grupa wagonów do Zamościa składała się z trzech dwójek i jednej pół dwójki, pół jedynki. Czyli przedziałów pierwszej klasy było na całą część zamojską jedynie kilka. Ale według planu zestawienia składów, wywieszonego na peronie, nie powinno ich być w ogóle... Wiec i tak było lepiej, niż miało być, bo można było siedzieć odrobinę wygodniej niż w zatłoczonych dwójkach. Wagony AB, od niedawna pojawiające się w pociągach PKP PR, są stosunkowo nowe - tzn nie "brand new", co z fabryki prosto przyjechały, ale pochodzą z dokonywanych w ostatnich latach intensywnych modernizacji. Tym bardziej smutno patrzeć, jak PKP je zapuszcza. Zacieki na przeszklonych ściankach działowych, brudne ściany, zaplute okna, plamy na siedzeniach... Jaki pan, taki kram.

Z Wrocławia wyjechaliśmy z kilkuminutowym opóźnieniem, które utrzymywało się już przez całą podróż, w porywach osiągając nawet pół godziny. Ludzi na kolejnych stacjach przybywało, szczególnie (i tradycyjnie w pociągach na tej trasie kursujących) w Gliwicach i Katowicach. Od Katowic w przedziałach pierwszej klasy zapełnienie było stuprocentowe - po sześć osób w każdym, w dwójkach ludzie stali na korytarzu. I cały czas lało. W takich warunkach ciężko się podróżuje, ciężko też robić zdjęcia, gdy nie można biegać swobodnie po wagonie. A zwłaszcza ciężko się fotografuje, śpiąc. Więc do Rzeszowa fotek zrobiłem niewiele, i przeważnie marnej jakości. Oto kilka, na dowód, jak było paskudnie. Po kolei: Kędzierzyn, Bochnia, Brzesko Okocim, Tarnów, Dębica (gdzie staliśmy, nie wiedzieć czemu, ponad piętnaście minut), i Sędziszów Małopolski.

kedzierzyn-kozle-01.jpgbochnia-01.jpgbrzesko_okocim-01.jpgtarnow-01.jpgdebica-01.jpgsedziszow_malopolski-01.jpgsedziszow_malopolski-04.jpg

W końcu dojechaliśmy do Rzeszowa. I dobrze, bo trzeba się było przebudzić z tego półsnu, a że w Rzeszowie skład rozłączano, był czas na rozprostowanie kości, przejście się po peronie i zrobienie kilku zdjęć. Nawet przez chwilę nie padało. Przednia, dłuższa część pociągu, z EP07 na czele, po kilku minutach odjechała do Przemyśla. Przy peronie pozostały cztery wagony do Zamościa (AŻ cztery, jak się dziwowali rzeszowscy kolejarze). Ta część stała dłużej, czekając na lokomotywę spalinową, która pociągnie ją do Zamościa, no i na zwolnienie szlaku przez część przemyską, bo jeszcze przez ponad 50 km, do Muniny, obie części jadą tą samą linią. Do naszych wagonów dołączono zamojską SP32-207, jedną z kilku lokomotyw tej serii poddanych gruntownej modernizacji. Najbardziej widocznym jej objawem było pozbawienie lokomotyw typowych pekapowskich reflektorów - garnków, i zastąpienie ich małymi, halogenowymi lampkami umieszczonymi wewnątrz kadłuba. Po doczepieniu SP32 i szybkiej próbie hamulców odjechaliśmy z Rzeszowa. W międzyczasie znowu zaczęło padać... Na zdjęciach poniżej: tablice kierunkowe obu części Roztocza (z których tylko jedna nazywa się "Roztocze", akurat ta na Roztocze nie jadąca :>), i kilka widoczków z naszego postoju w Rzeszowie.

rzeszow-02.jpgrzeszow-03.jpgrzeszow-91.jpgrzeszow-04.jpgrzeszow-92.jpgrzeszow-08.jpgrzeszow-11.jpgrzeszow-14.jpg

Po odjeździe z Rzeszowa dalej, mimo lokomotywy spalinowej na czele, sunęliśmy magistralną linią E30, w ślad za dłuższą częścią naszego pociągu, jadącą do Przemyśla. W Jarosławiu do już zatłoczonych czterech wagonów wsiadła spora grupa ludzi, w tym kilkunastu kolejarzy, wielce niezadowolonych z frekwencji. AŻ (znowu to AŻ!) cztery wagony i nie ma żadnego przedziału w jedynce wolnego! Skandal! Panowie szybko jednak znaleźli sobie przedział klasy drugiej, który, oczywiście, zaanektowali, palili tam ostro szlugi (chociaż był dla niepalących) a także spożywali trunki. Jak to wąsaci kolejarze. Razem z kolegami podróżował także kierownik naszego pociągu, więc o sprawdzaniu biletów do samego Zamościa można było zapomnieć. Za to, stojąc w sąsiedztwie buchającego dymem przedziału, można było posłyszeć ciekawe wieści z życia wewnętrznego PKP PR (kto przechodzi do Intercity, kiedy i za ile), pod warunkiem odfiltrowania wyrazów obelżywych, maskujących bardzo starannie treść rozmowy panów wąsatych. Na fotkach: Łańcut, Przeworsk i Jarosław, gdzie spotkaliśmy podkarpackiego SA103, pewnie przyjechał z Horyńca.

lancut-01.jpgprzeworsk-01.jpgjaroslaw-01.jpgjaroslaw-02.jpg

Linia do Hrebennego (od Hrebennego to już linia Hrebenne - Rejowiec) odgałęzia się od przemyskiej za Jarosławiem, w Muninie, gdzie pociągi pośpieszne się nie zatrzymują. Stąd brak fotki, bo nie dość, że pociąg się nie zatrzymał, to lało jak z cebra. Prędkość za Muniną tragiczna - co chwila jakieś ograniczenia do 20, 30 km/h, przy rożnych mostkach i nasypach, linia jest kręta, wagony skrzypią i trzeszczą, niespełna 40 km od Jarosławia do Oleszyc jedziemy prawie godzinę. Cóż - mogę się poczuć jak u siebie. Z Wrocławia do Jeleniej Góry podobnie się jedzie, tylko że główną, dwutorową, zelektryfikowaną linią... Krajobrazy też dosyć podobne - pagórki, łąki, pola, gdzieniegdzie lasek. Tylko tylu bocianów między JG a Wrocławiem nie widać. No i stacje są gęściej, i bardziej można je dostrzec. Podróżując Roztoczem kilku przystanków, przez które bez zatrzymania przejechaliśmy, nawet nie zauważyłem. W przedziale publiczność mieszana - połowę stanowią kolejarze, jadący do jakiegoś, oczywiście kolejowego, ośrodka wypoczynkowego, w Suścu. Sporo się można od nich dowiedzieć. Np., że kilka złotych, które płacą za bilet (z ulgą 99%) pierwszej klasy z Katowic do Suśca to złodziejstwo i straszna drożyzna, że "kiedyś to było, wagony, stacje, teraz wszystko zarosło", itp. rewelacje, dobrze oddające stan umysłów przeciętnych pracowników Grupy PKP. Postój w Oleszycach zdaje się być niepotrzebny - z zatłoczonego pociągu prawie nikt nie wysiada, ludzie jadą w większości, jak można wywnioskować z rozmów, na wakacje do Horyńca, Lubaczowa i wspomnianego wyżej Suśca. I rzeczywiście - kolejny postój, w Lubaczowie, to już bardzo liczna grupa wysiadających, z plecakami, wielkimi torbami i rowerami (gdzie oni te rowery pomieścili?). Podobnie rzecz się ma w Horyńcu - wysiada sporo wczasowiczów. Kilkanaście osób opuszcza też pociąg na potwornie zapuszczonej, nieczynnej stacji w Lubyczy Królewskiej, tuż przed Bełżcem. Za to żadnego zainteresowania pasażerów nie budzą Werchrata, Siedlisko Tomaszowskie i Hrebenne, znane z mrożących krew w żyłach wiadomości o kolejkach na przejściu granicznym. Tak, jesteśmy przy samej wschodniej granicy, w okolicy mocno dzikiej i bezludnej. I to widać. O ile do Lubaczowa jechaliśmy głownie przez łąki i pola, wokół często było widać ludzkie siedliska, o tyle za Horyńcem jest tylko las, las i las. Nawet dróg prawie żadnych nie przecinamy, komórka nie ma zasięgu, a las jest taki solidny - mieszany, liściasto - iglasty, bez stojących w równych odstępach choineczek, czasem widać zwierzątka przemykające w gąszczu, ogólnie wyglądałoby to wszystko uroczo, gdyby nie to, że wygląda groźnie i ponuro. Bo deszcz zmienił się już w ulewę, a niebo przybrało kolor brunatny. W pociągu panuje półmrok, do momentu, gdy któryś z wąsatych panów z zadymionego przedziału nie włączy wreszcie światła. Podróż pełna klimatu. Gęstego klimatu. Na obrazkach: Oleszyce, Lubaczów, Horyniec Zdrój, drezynka w Horyńcu, Werchrata, Siedliska Tomaszowskie, Hrebenne i Lubycza Królewska

oleszyce-01.jpglubaczow-02.jpghoryniec_zdroj-01.jpghoryniec_zdroj-02.jpgwerchrata-01.jpgsiedliska_tomaszowskie-01.jpghrebenne-02.jpglubycza_krolewska-01.jpg

Teraz już jedziemy znacznie szybciej niż za Muniną. Przez deszcze i lasy dojechaliśmy do Bełżca. Tutaj kiedyś kończył bieg pociąg z Wrocławia - trzywagonowy łącznik od rzeźni hrubieszowskiej, docierający tu od Zwierzyńca. Teraz nie ma ani nocnej rzeźni, ani żadnego innego pociągu do Hrubieszowa. A do Bełżca z Wrocławia można dojechać z drugiej strony, czyli naszym pociągiem - od Rzeszowa. Cóż - jest jeden pozytyw - dzięki temu tym samym pociągiem można zaliczyć cały, do niedawna w ogóle niezaliczalny planowo, odcinek Munina - Bełżec - Zwierzyniec. W Bełżcu wysiadło kilkunastu pasażerów (od Jarosławia NIKT się nie dosiadał na żadnym przystanku), za to w następnym po nim Suścu - chyba większość pasażerów pociągu, w tym kolejarze udający się na swoje wczasy. W pociągu zrobiło się pusto. Wąsaci panowie w buchającym dymem przedziale poczuli się bardziej u siebie, czego nie omieszkali zademonstrować pasażerom. Miałem okazję zaobserwować uroczy dialog między zaniepokojoną starszą panią, wysiadającą pewnie na którymś z pomniejszych przystanków, a panem wąsatym, wędrującym korytarzem. Kolejarze, mimo że jechali do Zamościa jako pasażerowie, byli odziani w mundury PKP, więc nie dziwota, że brani byli za obsługę pociągu. Pani ośmieliła się zapytać wąsacza, ile też aktualnie pociąg ma opóźnienia, na co padła odpowiedź, w której zawiera się esencja naszego wąsatego kolejarstwa: "A DAJ MI PANI ŚWIĘTY SPOKÓJ!!!". Siara. I wszystko jasne. Była jeszcze inna staruszka, która wsiadłszy gdzieś po drodze (chyba jedyna osoba, jaka się dosiadała miedzy Jarosławiem a Zamościem) usiłowała kupić bilet. Nie kupiła, chociaż bardzo prosiła. Piwo stygło. Za Suścem wjechaliśmy znowu w obszar gęściej zamieszkany (dalej od "strasznej" granicy w końcu), i przejeżdżaliśmy przez urocze, żywcem jakby przeniesione sprzed kilkudziesięciu lat, stacyjki. Mocny kontrast z umundurowanym chamstwem smrodzącym (i śmierdzącym) w nieodległym przedziale. Na chwilę nawet wyszło słoneczko. Kilkanaście osób wysiadło w Zwierzyńcu, a pociąg z resztkami pasażerów przez puste i bezludne Szczebrzeszyn i Zawadę, dotarł w końcu do Zamościa. Na obrazkach: Bełżec, Susiec, Długi Kąt, Józefów Roztoczański, Zwierzyniec, Szczebrzeszyn, Zawada i zalewany deszczem Zamość.

belzec-02.jpgsusiec-03.jpgdlugi_kat-01.jpgjozefow_roztoczanski-01.jpgzwierzyniec-01.jpgszczebrzeszyn-01.jpgzawada-01.jpgzamosc-01.jpg

W Zamościu znowu ulewa. Ze zwiedzania słynnej starówki nici. Zimno, ciemno i paskudnie. A dworzec na jakimś kompletnie bezludnym przedmieściu. Byle do jutra. Zapraszam na relację z kolejnych dni tej wycieczki na następnych stronach. Obszerniejsza fotorelacja dostępna jest tutaj. Jak zwykle skrócona wersja tego wpisu ukazuje się także na grupie pl.misc.kolej. Miłego odbioru.

Add new comment

Plain text

  • No HTML tags allowed.
  • Web page addresses and e-mail addresses turn into links automatically.
  • Lines and paragraphs break automatically.
CAPTCHA
This question is for testing whether or not you are a human visitor and to prevent automated spam submissions.