2009-02-28
Wrocław Leśnica - Zgorzelec Miasto - Zgorzelec - Lubań Śląski - Zielona Góra - Zbąszynek - Leszno - Wrocław Mikołajów
Zima miała się ku schyłkowi, gdy stwierdziłem, że dosyć siedzenia w domu i grania w Cywilizację. Co można robić, gdy nie chce się siedzieć w domu? Najlepiej pojechać na kolejową wycieczkę. Ponieważ dni były jeszcze krótkie, więc trasa niezbyt długa, ale dająca pewność zobaczenia wszystkiego, na czym mi zależało, w świetle dnia. A na czym mi zależało? Głównie na przejechaniu się (po raz pierwszy w życiu) niedawno reaktywowanym odcinkiem Zgorzelec - Lubań. Wszystkimi pozostałymi już wcześniej jechałem, chociaż w większości tylko w jedną stronę - a za pełne zaliczenie uznaję przejechanie linii w obie strony, więc zaliczeniowo ten dzień miał dać plon wielce obfity.
Zaczęło się tradycyjnie - Leśnica była ciemna i zimna, ja śpiący i łaknący kawy, a pociąg osobowy Wrocław - Goerlitz (ET22 + 3 Bdhpumn) w 2/3 pusty, w 1/3 wypełniony półśpiącymi, też pewnie łaknącymi kawy, pasażerami. W sporej części wracającymi z nocnej zmiany do domu - rozczulający był pan z budzikiem, śpiący jak zabity, by po pierwszych pipnięciech (bodaj na trzy minuty przed swoim przystankiem) zerwać się, założyć czapkę, zapiąć kurtkę, przetrzeć oczy, założyć plecak i być gotowym do wysiadania. Pełen profesjonalizm. I jakie zaufania do przestrzegania przez kolejarzy rozkładu jazdy! Do Legnicy fotek nie robiłem, ciemno było, no i kawą z termosu się syciłem z rozkoszą. Jedzie się do Malczyc bardzo przyjemnie, linia jest już na tym odcinku przebudowana, pociąg sunie gładko, kawa się z kubka nie wylewa. Między Malczycami a Legnicą dłubanie na całego, tory stare i koślawe, pociąg się mocno telepie, a prędkość spada, zaczynają się odcinki z ograniczeniami. W Legnicy stoimy kilka minut, na sąsiednim peronie tłum czeka na pociąg do Wrocławia, wjeżdża obszprejowany od podłogi po dach dwuskład EN57, ludzie wbijają się do środka, część nie załapuje się na miejsca siedzące, stoją więc w przedsionkach. Sobota, a tłumy do Wrocławia i tak walą. Na obrazkach - wnętrze Bdhpumn i Legnica.
Jak widać powyżej, słoneczko powoli zabrało się do wstawania, więc na następnych przystankach mogłem już wystawiać obiektyw za okno (co nie jest w piętrusach zbyt wygodne, bo okna na pięterku podnoszą się do góry, szpara jest od dołu, w dodatku mała) i uwieczniać, przeważnie w jednokopytnym PLK-owskim stylu zmodernizowane, perony i ich okolice. Jak może pamiętacie, opisywałem już tę trasę w grudniu 2007, gdy zaliczałem świeżo reaktywowany odcinek Zebrzydowa - Lwówek Śląski. Już wówczas między Legnicą a Zebrzydową modernizacja wyglądała na zakończoną, pociąg gładko łykał kilometry, a wszystkie stacje i przystanki były przebudowane. Jadąc teraz, szukałem charakterystycznych dla naszej kolei objawów szybkiej degradacji i dewastacji. Co mnie ucieszyło - nie zaobserwowałem ich. Jedzie się dalej szybko, a perony i budynki dalej wyglądają na świeżo przebudowane. Szprejów też wielu nie widziałem. Frekwencja podczas całej podróży największa była właśnie na tym odcinku - od Legnicy do Bolesławca, w Bolesławcu wysiadło chyba pół pociągu, zrobiło się wówczas cicho i przestronnie w naszym ostatnim wagonie. Na obrazkach kolejne przystanki: Miłkowice, Chojnów, Osetnica, Okmiany, Tomaszów Bolesławiecki, Bolesławiec, widok z mostu w Bolesławcu, Zebrzydowa i Zagajnik.
Postój w Węglińcu był najdłuższy ze wszystkich podczas podróży tym pociągiem, bo mieliśmy tam zmianę lokomotywy. Odcinek do Goerlitz jest niezelektryfikowany, natomiast został również, w ramach przebudowy linii E30, zmodernizowany. Czyli jedzie się bardzo szybko, stacje są odnowione, a na szlaku stoją semafory SBL i TOP-y. To rzadkość w Polsce - jechać niezelektryfikowana linią o takich parametrach. Zmiany lokomotywy nie obserwowałem, bo dzień wstał pochmurny, wietrzny i zimny, nie chciało mi się wyłazić z ciepłego wagonu. Za to przed Zgorzelcem zmuszony byłem skorzystać z toalety. Coś obrzydliwego. Wstrętna, zapaprana muszla, smród, wszystko lepiące się od brudu. Tak się prezentujemy Niemcom, potwierdzając tym samym wszystkie najgorsze ich stereotypy na nasz temat. Ciekawostka - wagony miały wpisaną stację macierzystą Rzeszów. Fakt, we Wrocławiu nigdy Bdhpmnu nie było. Na obrazkach - Węgliniec, Pieńsk, Lasów, semafory SBL bez drutu nad torami, wnętrze wagonu (wraz z rozkoszną toaletą) oraz Jędrzychowice.
W Zgorzelcu można wysiąść albo na przystanku Miasto, który wcale nie leży w centrum miasta, albo na stacji Zgorzelec, zwanej Ujazd, od miejsca, w którym się znajduje, bo jest jeszcze dalej od miasta, niż Miasto. Ponieważ do odjazdu pociągu do Jeleniej Góry było około dwóch godzin, zdecydowałem się na wysiadanie w "Mieście". Zawsze to bliżej miasta, a idąc do Ujazdu można i czas zająć, i nie zmarznąć, i odrobinę zwiedzić. O brzydocie i ruinie dworca Zgorzelec Miasto krążą od dawna legendy, więc przy okazji też mogłem sobie ową legendarną ruinę popodziwiać. Rzeczywiście - jest na co popatrzeć. Szczególnie teraz, gdy kilkupiętrowy, z powybijanymi szybami i zamkniętymi na głucho drzwiami, dworzec stoi przy świeżo przebudowanych, lśniących nowością peronach. Wizytówka Polski idealna. Kolejna zresztą, po wagonowym wychodku. Wysiadających wita stado szprejowych napisów oraz informacja, że kasa biletowa jest naprzeciwko. No tak, ten ogromny, ponury gmach pewnie za mały jest, żeby ją pomieścić. Dworzec góruje nad peronami, leżącym w wykopie, przez co wydaje się, patrząc z pociągu, jeszcze większy i paskudniejszy. Od strony miasta zaś jest przed nim plac, dopasowany swoimi rozmiarami do rozmiarów dworca, i równie jak on ponury. W dniu tej wycieczki było jeszcze dodatkowo zimno i pochmurno, a nad wielkim i pustym placem słychać było głośne krakanie licznych czarnych ptaszysk. Wspaniałe miejsce. Polecam. Poniżej kilka obrazków.
Zgorzelec od strony dworca wydaje się być mieścina małą, senną i nieciekawą - po wyjściu z peronu i minięciu ponurego gmaszyska widać wielki plac, za nim rządy niskich bloków, gdzieś z boku czai się żółte "M" na słupie, sygnalizując obecność frytek i hamburgerów tamże. Po zapuszczeniu się między bloki można jednak dojść do centrum, które prezentuje się całkiem już miejsko - solidne, kilkupiętrowe kamienice, sklepy, urzędy, ruch. Przy jednej z głównych ulic jest Pewex - wygląda jak za komuny, ciekawe czy mają prawo do używania logo dawnego Pewexu. Na witrynie sklepu jest nawet adres strony internetowej, może tam jest to napisane, niestety adresu nie pamiętam. Za Pewexem jest park - wielki, bardzo malowniczy (pagórki i piękne widoki, tajemniczy gmach stojący pośrodku) i nieco zapuszczony. Idąc tym parkiem trafiamy w końcu znowu na bloki, tym razem już wysokie, a po ich minięciu zaczynają się tereny przemysłowe, z widocznymi w oddali szlabanami przejazdów kolejowych przy stacji Zgorzelec. Przejazdów w liczbie mnogiej, bo dworzec stoi wewnątrz trójkąta torów - z jednej strony ma linię do Węglińca, z drugiej - do Wrocławia przez Jelenią Górę. Trzeci bok trójkąta to łącznica Zgorzelec Miasto - Krysin, pozwalająca przejechać od Węglińca na Lubań bez zmiany kierunku w Zgorzelcu. Sama stacja ma więc dwie grupy torów - zmodernizowaną węgliniecką - z dwoma peronami i tylko dwoma torami przy nich, i częściowo zmodernizowaną (wymieniono tam urządzenia SRK) lubańską, z licznymi torami i również dwoma peronami, dla odmiany ziemnymi. Teren dworca rozkopany, widać, że przebudowa chyba się jeszcze nie skończyła, sam dworzec malutki i pozbawiony jakichkolwiek funkcji dworcowych poza otwartą poczekalnią. Kasa zamknięta, wiszą w oknie mikre karteczki z zaproszeniem do kasy w Mieście (tej naprzeciwko), zegary nie chodzą. Rozkład jazdy (aktualny) wisi na zewnętrznej ścianie budynku. Na grupie węglinieckiej stały "Sudety" do Warszawy (SU46+BABB), na lubańskiej spał sobie ze zgaszonym silnikiem SA134. Obrazki poniżej.
Pociągiem do Jeleniej Góry przez Lubań okazał się być, oczywiście, ów śpiący SA. Kilka minut przed planowym odjazdem pan mechanik obudził się (bo spał w kabinie jak zabity), odpalił silnik i można było wejść do miłego, cieplutkiego wnętrza. Frekwencja - żadna. Nie stwierdziłem ani jednego pasażera na odcinku Zgorzelec - Lubań. Wzruszające. Pociągi pasażerskie reaktywowano po kilku latach całkowitego braku ruchu, jednak zrobiono to chyba z góry zakładając ich późniejsze zawieszenie. Ten jedyny (!) poranny ze Zgorzelca do Jeleniej Góry wyjeżdża w porze kompletnie idiotycznej, w Zgorzelcu nie jest skomunikowany z niczym z kierunku Goerlitz, po dojechaniu (w samo południe nieomalże) do JG tam również nie daje możliwości przesiadki na cokolwiek. No i mają co chcieli - nikt nie jeździ, można było w kwietniu ograniczyć kursowanie tylko do weekendów, a od nowego rozkładu pewnie zawiesi się znowu całkiem. Wszak kryzys mamy i trzeba oszczędzać. Prędkość do Lubania całkiem przyzwoita, po drodze straszą nieużywane stacje, zamknięte nastawnie, nieczynne semafory w Mikułowej, niegdyś stacji węzłowej, wiata bez dachu w Batowicach, widać też liczne słupy trakcyjne - pozostałości po przedwojennej elektryfikacji. Ogólnie podróż bardzo ponura - nie dość, że za oknem zimno i paskudnie, to skłaniająca do niewesołych rozmyślań o kondycji kolei na Dolnym Śląsku, jak i o kondycji wszystkiego w Polsce [W sierpniu 2009, po zaledwie kilku miesiącach kursowania, zawieszono ponownie kursowanie pociągów pasażerskich na odcinku Lubań - Zgorzelec]. Na obrazkach: wnętrze naszego SA i kolejne postoje: Jerzmanki, Mikułowa, Batowice Lubańskie i Zaręba.
Do Lubania, po szybkiej i wygodnej jeździe, dotarliśmy planowo, co było o tyle istotne, że na przesiadkę na pociąg do Zielonej Góry było kilka minut. Nasz SA właśnie w Lubaniu mijał się z tym pociągiem. Więc wystarczyłoby pięć minut obsuwy, i żegnajcie, lubuskie winnice... Ale wszystko się udało. W Lubaniu na peronie kilka osób oczekiwało na pociąg do JG, natomiast znacznie więcej (tak na oko ze 20) stało po drugiej stronie dworca. Bo dworzec w Lubaniu (jak wszystkie większe w okolicy :)) też leży między torami. Z jednej strony zgorzeleckimi, z drugiej - węglinieckimi. Na węglinieckie wjechał po chwili lubuski SA133 jako pociąg Jelenia Góra - Zielona Góra. I do niego ta kilkunastoosobowa grupa wsiadła. Tutaj frekwencja była dużo lepsza - w Lubaniu połowa miejsc siedzących była już zajęta. Po krótkim postoju ruszyliśmy w kierunku Węglińca - najpierw powoli, jak żółw ociężale, a później już całkiem szparko. Między Lubaniem a Węglińcem są tylko dwa przystanki, podróż minęła szybko, a najdłuższym postojem było oczekiwanie przed semaforem wjazdowym Węglińca - w pięknym, zaśnieżonym lesie. W międzyczasie wyszło słoneczko, las błyszczał i mrugał odbiciami światła w śniegu i kropelkach wody na drzewach. Od razu zrobiło się przyjemniej - słoneczko na niebie, pociąg, którym ludzie chcą jeździć, bardzo miła pani konduktor podpowiadająca, gdzie w Zielonej Górze będzie stał pociąg do Zbąszynka. Nawet uprzedziła, że będzie to, cytuję dosłownie "obrzydliwa jednostka". Takie podróże lubię. Na obrazkach: Lubań, wnętrze pociągu do Zielonej Góry, Gierałtów, Gierałtów Wykroty i widok na wyjazd z Węglińca w kierunku Zgorzelca.
W Węglińcu staliśmy dużo krócej, niż jadąc parę godzin wcześniej do Zgorzelca, ale SA nie potrzebuje zmieniać lokomotywy wjeżdżając na szlak bez drutu. Bo od Lubania do Węglińca drut jest, a miedzy Węglińcem a Żarami go nie ma. Nie było też przez jakiś czas pociągów pasażerskich na tym odcinku - granica województw to rzecz przerażająca, gorzej niż granica państwowa. Obecnie Dolnośląskie i Lubuskie obsługują wspólnie ten odcinek swoimi SA, kursującymi w relacji Zielona Góra - Jelenia Góra. Czy zawieszanie ruchu było sensowne? Nie bardzo. Na każdym przystanku zaobserwowałem wymianę pasażerów, w Ruszowie, gdzie mijaliśmy się z dolnośląskim SA134 w przeciwnej relacji nawet kilkunastoosobową, ludzie jeżdżą nie tylko między większymi miejscowościami, ale także z wioski do wioski, a okolica, mimo że gęsto zalesiona, zaludniona jest równie gęsto. Co kilka kilometrów przystanek, i pasażerowie czekający na peronie. Mimo marnej prędkości i różnych niespodzianek w postaci KKA urządzanych od czasu do czasu przez PKP PR. Ciekawe widoki można podziwiać za oknem - zrujnowane i częściowo rozebrane domy, hale przemysłowe, samotne kominy bez fabryk, które okoliczna ludność pewnie po kawałku rozebrała, zardzewiałe suwnice... Przed Żarami przejechaliśmy przez sporą stację Jankowa Żagańska (wielki dworzec oczywiście między torami), skąd można skręcić w kierunku Żagania omijając Żary, jak również niegdyś jeździło się do Sanic, przy granicy z Niemcami, a wcześniej, przez nieczynny już most, dałoby się i za granicę. Do Żar dojechaliśmy w pełnym słońcu, pogoda zupełnie już nie przypominała tej z rana. A w Żarach na peronie stało ponad 30 osób. I prawie nikt nie wysiadł. Zaczęło robić się tłoczno w przestronnym SA. Na obrazkach: Stary Węgliniec, Jagodzin, mijanka w Ruszowie, Okrąglica, Iłowa Żagańska, Konin Żagański, Jankowa Żagańska, Żary Kunice i Żary.
Dworzec w Żarach stoi, inaczej być nie może, między torami. Forściańskimi i zielonogórskimi. Po odjeździe musieliśmy więc przyjechać nad linią do Forst, i wielkim łukiem skręcić w kierunku Bieniowa. W Bieniowie spotykamy linię, od której zaczęła się dzisiejsza podróż. Bo zardzewiały jeden tor, chyłkiem wpadający do Bieniowa, to ta sama linia, co błyszczący i równy jak stół odcinek Wrocław - Legnica. Przed wojną wiodła z Berlina do Wrocławia, a kursujące nią pociągi biły ówczesne rekordy prędkości. Do dzisiaj zresztą w Polsce nie mamy szybszych pd nich ekspresów. Obecnie w ruchu pasażerskim używana jest tylko linia Żary - Zielona Góra, więc Bieniów nie jest już miejscem przesiadek. I wygląda żałośnie - trzy perony puste i zarośnięte, dworzec - czynszowa kamienicą PKP, z nieczynną poczekalnią i kasą, żywego ducha dookoła. Ruch, owszem, jest, ale na przejeździe drogowym przecinającym tory tuż obok. Samochody ustawiły się w kolejkę, by nas przepuścić. Nikt natomiast do pociągu nie wsiadł. Dużo lepiej wyglądało to na następnych przystankach - w Nowogrodzie Osiedlu widać było błyszczące tory z wagonami towarowymi obok wielkiego elewatora i ładnie odmalowaną nastawnię, zaś na przystanku Nowogród Bobrzański wsiadło chyba ponad 10 osób. Podobnie jak przed Żarami, mimo lasów dookoła, wioski mniejsze i większe leżą gęsto koło torów, i pociąg co chwilę zatrzymuje się na śródleśnych przystankach, z każdego zabierając przynajmniej po jednej osobie. Do Zielonej Góry dojechaliśmy z ~80% zapełnieniem. Na obrazkach: Lubanice, Bieniów, Nowogród Osiedle, Nowogród Bobrzański, Bogaczów, Koźla Kożuchowska, Letnica i Buchałów.
W Zielonej Górze nie było, tak jak w Lubaniu, wiele czasu. "Obrzydliwa jednostka" do Szczecina przez Poznań była już podstawiona przy peronie drugim. My wjechaliśmy na pierwszy. Trzeba było się szybko przemieścić. Pojedynczy EN57 był rzeczywiście z tych paskudniejszych, w środku miał to, co prawdziwi hardkorowcy cenią najbardziej - czerwone, twarde, niezniszczalne, plastikowe siedzenia. Gratulacje dla jadących do Szczecina czy Poznania. Mimo czwartoświatowego standardu wagonów pociąg był pełen ludzi. Miejsca było pod dostatkiem tylko w ostatnim przedziale ostatniego wagonu. Wkrótce okazało się, dlaczego. Podróżowali nim weseli chłopcy, słuchający z przenośnych pierdziawek różnych hip-hopowych hiciorów o tym, że pan w szerokich spodniach stoi przed blokiem i jest mu źle, a także, wybaczcie, zacytuję dosłownie, wybitnego jakiegoś dzieła z refrenem "chcę się z tobą pierdolić". Chłopcy rozprawiali wesoło o swoich przygodach, a mieli ich co niemiara, bo na mecze jeździli, znaki drogowe wyrywali i w tych, co mieli niewłaściwe szaliki, bohatersko rzucali. Słowem - elita narodu. Biletów, oczywiście, nie mieli, jednak bez szemrania dali się spisać konduktorowi, bo co to szkodzi. Niech też ma chłopak frajdę z czegoś. W Czerwieńsku znana wszystkim podróżującym z Zielonej Góry zmiana kierunku jazdy, oczywiście nieodzowny kilkunastominutowy postój, podczas którego prostowałem kości na peronie, odpoczywając od dźwięków dobywających się z pierdziawek. Jazda z Czerwieńska do Zbąszynka, mimo niedużej odległości, ciągnie się, bo pociąg toczy się wolno, często się też zatrzymuje. Są po drodze dwie większe stacje - Sulechów, niegdyś węzeł, skąd jeździło się do Świebodzina, Wolsztyna i Głogowa, oraz Babimost, który kolejowym węzłem nie jest, za to w jego pobliżu leży zielonogórskie lotnisko. W Świebodzinie i Babimoście śladowa wymiana pasażerów, na pozostałych przystankach prawie żadnej. Wniosek - wszyscy jechali do Poznania albo i dalej (np. weseli chłopcy do Chodzieży). Pewnie dlatego kolejarze dali na tę relację plastikową jednostkę. Na obrazkach: nasz pociąg w Zielonej Górze z zewnątrz i wewnątrz, Przylep, Czerwieńsk, Pomorsko, Sulechów, Łęgowo Sulechowskie, Babimost i Kręcko.
Przesiadka w Zbąszynku też w biegu, bo pociąg do Leszna odjeżdżał stamtąd wcześniej, niż nasz plastikowy EN po piętnastominutowym postoju na przepuszczenie bodaj BWE. Więc, gdyby przesiadka się nie powiodła, można by zmodyfikować nieco program wycieczki i pojechać do Poznania. Ale nie trzeba było. Pustawy SA108 do Leszna czekał, bo do dojazdu zostało mu koło pięciu minut. Wewnątrz dużo powietrza i mało pasażerów. Ale kto będzie w sobotę o 15 jechał ze Zbąszynka do Stefanowa czy Wolsztyna? I po co by miał jechać? W szynobusie dostrzegłem dziwne urządzenie zawieszone nieopodal drzwi wejściowych, po bliższych oględzinach okazało się ono być automatem do biletów. Nieczynnym chyba, bo nikt z niego nie korzystał, wyświetlacz nic nie pokazywał, a konduktor wystawiał bilet za pomocą przenośnej maszynki. Cywilizacja w tej Wielkopolsce. Był i kasownik do biletów, jak w tramwaju. Tylko też chyba nieczynny. No i instrukcje do jednego i drugiego ustrojstwa, do automatu wielka, drobną czcionka pisana, do kasownika obrazkowa. Ze Zbąszynka ruszamy planowo, w Zbąszyniu dosiada się parę osób, za Zbąszyniem odgałęzia się nieczynna linia do Międzychodu, widac most, którym biegnie, potem zostawiamy dwutorową magistralę E20, skręcamy na południe, i zaraz potem stajemy na przystanku Zbąszyń Przedmieście. Widać z niego słupy trakcyjne na E20. W Stefanowie mijamy się z pociągiem z Leszna do Zbąszynka. Też SA108. Mimo sobotniego popołudnia, na kolejnych przystankach przed Wolsztynem dosiada się jeszcze kilka osób. Prawie wszyscy wysiadają w Wolsztynie, ale podobnie liczna grupa czeka na peronie, więc za Wolsztynem frekwencja jest podobna, co przed - tłoku nie ma, ale też nie jest kompletnie pusto. Na obrazkach: SA do Leszna w Zbąszynku z zewnątrz i wewnątrz, linia do Międzychodu w Zbąszyniu (zdjęć ze stacji w Zbąszyniu nie robiłem, po pod światło i przez szybę byłoby bez sensu, a rok wczesniej już tam byłem i fotografowałem), Zbąszyń Przedmieście, Stefanowo, Belęcin Wielkopolski, Tuchorza i Wolsztyn.
Jak widać na ostatnim obrazku, w Wolsztynie spotkaliśmy się z wielkopolskim SA134 relacji Wolsztyn - Poznań. Odjechaliśmy prawie równo, co pozwoliło podziwiać sunącego obok po nasypie większego kolegę naszego SA. Linia do Poznania przechodzi bowiem nad linią do Leszna, wcześniej wspinając się na nasyp po bardzo długim łuku.
W Nowej Wsi Mochy (Mochach?) mieliśmy kolejną mijankę z SA108 z Leszna do Zbąszynka. A potem słoneczko zaczęło zachodzić, a pociąg się zapełnił. Im bliżej Leszna, tym więcej wsiadających czekało na małych, z parterowymi budyneczkami, zaniedbanych stacjach i przystankach. Czyżby na sobotni ubaw wszyscy do big city jechali? Bo stroje co niektórzy mieli ciekawe. Do Leszna dotarliśmy planowo, gdy zaczęło się już zmierzchać. Mały tłumek zszedł w czeluść długiego i klaustrofobicznego przejścia pod peronami, szynobus zapalił z byłego przodu dwie czerwone lampki, z byłego tyłu trzy białe, wyświetlił sobie stację docelową Zbąszynek, i po chwili zaczął pochłaniać pojedynczych wsiadających, wychodzących z tunelu. Na obrazkach: Nowy Widzim, Wroniawy, Nowy Solec, Nowa Wieś Mochy, Perkowo, Błotnica, Boszkowo, Włoszakowice, Krzycko Wielkie i Wilkowice.
Stacja w Lesznie jest duża, ma pięć peronów, trzy po jednej, głogowsko - krotoszyńsko - wolsztyńskiej stronie (bez drutu), i dwa po ruchliwszej, wrocławsko poznańskiej (z drutem, ma się rozumieć). Dworzec stoi miedzy torami. To była prawdziwa wyprawa tropem stacji wyspowych, widłowych i nie wiem jeszcze jakich. Wielkiego ruchu na dworcu po naszym przyjeździe nie było, zrobiłem kilka fotek, potem przyszedł czas na zwiedzanie miasta. Niecałe pół godziny spacerem od dworca jest ładny rynek z pięknym ratuszem. Po zmroku ratusz jest z zewnątrz oświetlony, wygląda elegancko. Na starym mieście można się napić kawy i coś zjeść, są deptaki, bardzo sympatycznie to wygląda, ludzie spacerują mimo ciemności i zimna, prawie jak we Wrocławiu. Dla lubiących wyzwania jest też niedaleko rynku sklep z dopalaczami. :) Powrót do Wrocławia to już walka z zimnem w niedogrzanym EN57 (tym razem skajowym) relacji Poznań - Wrocław i podstępnie morzącym snem. To była udana wycieczka - mimo pochmurnego i ponurego zgorzelecko - lubańskiego początku z pozostałych fragmentów wiało nadzieją. Pociągi na liniach Węgliniec - Żary, Żary - Zielona Góra i Wolsztyn - Leszno miały, nawet w sobotę, bardzo dobre zapełnienie, konduktorzy byli uprzejmi, w pociągach czysto, poza nieszczęsną toaletą w piętrusie. Nawet na ograniczonym do osobowych RegioKarnecie można sobie jakieś ciekawe kółeczko machnąć, chociaż trzeba trochę pokombinować - tu Koleje Dolnośląskie, tu IC, tam Arriva... Cóż. Trzeba się przyzwyczajać do nowych czasów. Wiosna, a jak wiosna, to wszystko rośnie. Nowe taryfy i nowi przewoźnicy też. Tradycyjnie - na pl.misc.kolej trafi nieco skrócona wersja tego wpisu. Wszystkie obrazki z opisami są tutaj. Poniżej jeszcze widoczki z Leszna. Dziękuję za uwagę.
Add new comment