2010-07-24/25
(Wrocław Mikołajów - Poznań Główny - Olsztyn Zachodni) - Braniewo Braniewo - Tolkmicko - Elbląg - Malbork - Toruń Główny - Poznań Główny - (Wrocław Mikołajów)
Jedną z cech charakterystycznych Polaków jest swoiście rozumiana indywidualność. Indywidualność manifestowana przez przekorę. Inni robią tak, to ja zrobię inaczej. Na przekór. Na złość mamie odmrożę sobie uszy. Na przekór sąsiadowi włączę na całą noc światło na klatce. Zapłaci większy czynsz. Ja też zapłacę, ale co tam. Pokażę mu, takiemu chamu. Chyba tylko ową sarmacka przekorą można tłumaczyć brak pociągów pasażerskich na wybitnie ciekawej krajobrazowo i łatwej do turystycznej eksploatacji linii nadzalewowej z Braniewa do Elbląga. Biegnącej tuż nad brzegiem Zalewu Wiślanego, przez znany z gotyckich zabytków Frombork, miasto Kopernika (ale Kopernik to Niemiec był, więc na przekór Niemcom, wrogowi odwiecznemu, pociągów nie będzie. Nie będzie niczego).
Ruch pasażerski zawieszono tu w 2005 r. Wcześniej dogorywał w postaci jednej pary pociągów na dobę - jak głoszą relacje do końca pociągi cieszyły się powodzeniem wśród pasażerów. Więc - przekora znowu - ich likwidacja była rzeczą ze wszech miar słuszną. Nie będzie pasażer (Niemiec pewnie - Frombork, Kopernik...) pluł Nam (Nam, Polakom!) w twarz! Regularne pociągi pasażerskie przestały tedy kursować, czasem tylko pojawiał się awaryjnie pośpieszny z Gdyni do Kaliningradu z wagonem z Berlina (znowu ci wstrętni Niemcy) i przetaczały się też od przypadku do przypadku niemieckie (policzek!) pociągi turystyczne. Sprawa przywrócenia ruchu co jakiś czas była przedmiotem medialnych i internetowych dyskusji, próbowały coś w tej sprawi robić lokalne samorządy. Wreszcie, w roku 2010, za sprawą Pomorskiego Towarzystwa Miłośników Kolei Żelaznych i Arrivy, na linii nadzalewowej pojawiły się rozkładowe, ogólnodostępne pociągi pasażerskie. Co prawda tylko przez klika dni w roku, w wakacyjne niedziele. Od 4 VII do 29 VIII można było się przejechać "pociągiem kąpielowym" skomunikowanym w Tolkmicku ze statkami do i z Krynicy Morskiej. Postanowiłem z tej okazji skorzystać. Linię miałem co prawda zaliczoną, ale tylko w jedną stronę - kilka lat temu jechałem z Elbląga do Braniewa osobowym Jednego PKP w składzie SU42+Bh. A potem z Braniewa do Olsztyna ciągniętym również przez SU42 (a może jeszcze SP) składem trzech przedziałowych dwójek... Teraz takie składy mają TLK przemierzające Polskę z jednego końca na drugi. Pewnie na przekór pasażerom. Którzy na przekór ciągle tymi TLK jeżdżą (może to jakaś niemiecka piąta kolumna?).
Z Wrocławia wyruszyłem w sobotni poranek InterREGIO "Bosman" relacji Wrocław Gł. - Świnoujście. Pociąg składał się z trzech wagonów (jakże by inaczej) - dwóch piętrusów i jednej zdeklasowanej jedynki. Wszystkie były solidnie zapakowane ludźmi. Wsiadając na Mikołajowie, musiałem zadowolić się byle jakim miejscem na "półpiętrze" drugiego Bmnopux, obok kilku rowerów, skutecznie tarasujących część schodów i przejścia międzywagonowego. Ruszyliśmy planowo, jednak już na pierwszym postoju w Obornikach złapaliśmy pięciominutowa opóźnienie. Które na kolejnych stacjach rosło. Tu o minutę, tu o dwie. Im bardziej rosło, tym bardziej mój nastrój harmonizował z pogodą za oknem. Za którym nieustannie lało. Na przesiadkę w Poznaniu na IR "Mamry" do Olsztyna miałem około dziesięciu minut. Kiepsko. A tu w Kościanie panowie konduktorzy przez ponad pięć minut ustalali z dwoma żulikami chcącymi jechać do Poznania, czy ci mają przy sobie pieniądze, czy może jednak nie... Indagowany przez mnie kierownik zapewnił jednak, że pociąg do Olsztyna w Poznaniu zaczeka. Czekał. Podobnie jak czekało wszystko inne. Dworzec ogarnięty był kompletnym paraliżem. Ulewa zalała przejście pod peronami, ludzie przebiegali przez tory pilnowani przez panów z SOK i kolejarzy, pociągi stały. W tym i nieszczęsny IR do Olsztyna. Zestawiony z pojedynczego EN57, w którym już na długo przed przybyciem "Bosmana" skończyły się miejsca siedzące. A że wraz ze mną z przesiadki zapragnęło skorzystać nader liczne grono klientów Przewozów Regionalnych, przedsionki szybko i szczelnie wypełniły się ludźmi. Ludzie wsiedli, pociąg dalej stał. Wyjechał w końcu z czterdziestominutowym opóźnieniem. Co z kolei już na starcie czyniło wątpliwą przesiadkę w Olsztynie Zachodnim na osobowy do Braniewa... Podróż, rzekłbym, typowo polska. Solidnie już zniechęcony wstrętna pogodą, tłokiem i wszechobecnymi opóźnieniami stałem w przedsionku zmodernizowanego EN57, ze zrozumieniem słuchając psioczenia pasażerów, że oni już ostatni raz pociągiem… W Pobiedziskach stanęliśmy na 15 minut, żeby przepuścić prestiżowy TLK z przeciwka. Jakiś jednotor tam musiał chwilowo być. Humor trochę poprawiło mi znalezienie w Gnieźnie miejsca siedzącego i wyjście słoneczka zza chmur nieopodal Iławy. Opóźnienie jednak nie malało. Przy kontroli biletów już w okolicach Wąbrzeźna konduktorzy wypytywali pasażerów o przesiadki, co dało mi nadzieję. Tym bardziej, że przesiadkę na Braniewo zgłosiło w moim przedziale kilka osób, w tym młodzieniec siedzący koło mnie. Im nas więcej, tym większa szansa, że na nas zaczekają.
Udało się. W Olsztynie Zachodnim wraz z kilkunastoma osobami spokojnie przesiadłem się do SA106 do Braniewa. Tak na oko połowa pasażerów wzięła się właśnie z tej przesiadki, więc oczekiwanie na nas było wybitnie racjonalnym posunięciem. Tłoku przesadnego nie było - bez problemu sobie usiadłem. Co prawda na rozkładanym siedzonku, ale tylko na chwilę, Wkrótce część ludzi wysiadła, zwolniła się cała "czwórka" z przodu, gdzie się przemieściłem, by kontemplować widoki i pstrykać fotki. Mój błogi spokój mącił trochę wielki szerszeń uparcie maszerujący po górnej krawędzi okna w tę i z powrotem, ale byłem już w zdecydowanie lepszym nastroju niż na początku wycieczki. Przesiąść się dwa razy, mimo opóźnień, udało. Deszcz przestał padać. Jechałem malowniczą i mocno krętą linią Gutkowo - Braniewo, zaliczając ja przy okazji w druga stronę. Za oknami przesuwały się pagórkowate krajobrazy Warmii ze strzelistymi wieżami gotyckich kościołów z czerwonej cegły. Fajnie się zrobiło. Linia Gutkowo - Braniewo łączyła przed wojną Olsztyn z Królewcem, co czyniło ja wówczas znacznie ważniejszą niż dziś. To przypadłość wielu linii w okolicy, ze słynnym Ostbahnem na czele. O dawnych dniach chwały przypomina np. okazały i ładny dworzec w Ornecie. Która zresztą była stacją węzłową. Linia do Braniewa krzyżowała się z rozebraną już linią Słobity - Bartoszyce, miała swój początek także już rozebrana linia do Morąga. W Ornecie zatrzymujemy się przy odległym od budynku dworca peronie, niegdyś pewnie drugim albo trzecim, teraz chyba jedynym czynnym. Dworce w Dobrym Mieście i Pieniężnie niestety do ładnych nie należą - typowe kwadratowe klocki bez żadnych cech charakterystycznych. Poniżej na obrazkach stacje i przystanki, na których udało mi się przez szybę zrobić jako tako nadające się do oglądania zdjęcia: Dobre Miasto, Lubomino, Pieniężno, Wysoka Braniewska i Grodzie, oraz wnętrze warmińsko-mazurskiego SA106.
Razem ze mną do Braniewa dojechało kilka osób. Typowe dla popołudniowych pociągów wyruszających z dużych miast - po drodze wysadzają ludzi wracających z pracy, szkół, zakupów, itp. Zdziwiłem się za to mocno na widok ilości ludzi wsiadających w Braniewie w powrotny kurs do Olsztyna. Ładnie zapełnili szynobus. Który postał dosłownie kilka minut przy długaśnym peronie trzecim i czem prędzej odjechał z powrotem do Olsztyna. Tak to teraz wygląda - jak w pekaesie albo jakimś MPK na odległej, peryferyjnej pętli. Wielki dworzec, długie perony, zajeżdża pojedynczy wagon motorowy, wysadza klika osób, zabiera kilkanaście i tyle go widzieli. Żadnych manewrów, bełkotliwych zapowiedzi, przesiadek (bo i na co, skoro po zawieszeniu osobowych do Elbląga, zarówno tych przez Młynary, jak i przez Frombork, Braniewo stało się ślepą końcówką dla czterech, w porywach pięciu pociągów z Olsztyna). Szynobus odjeżdża, znika na ostrym łuku za nastawnią wykonawczą i zapada długa cisza. Można sobie spokojnie pospacerować po peronie, przemierzając jego kilkusetmetrową długość, poobserwować kota łażącego po główce szyny, powygrzewać się, jak on, w popołudniowym słoneczku... Bo jeszcze na miasto wyruszyć nie mogłem. Za niecałą godzinę miał przyjechać jedyny tu pociąg prestiżowego przewoźnika, i przy okazji jedyny międzynarodowy łączący Polskę z obwodem kaliningradzkim. Pośpieszny z Kaliningradu do Gdyni i Berlina. Na jednym z torów stały, czekając na jego przyjazd, dwie przedziałowe "dwójki". Żeby pasażerowie krajowi na odcinku Braniewo - Gdynia mieli czym jechać, bowiem z Kaliningradu przyjeżdżają wyłącznie sypialne. Co prawda, jak twierdzą dobrze poinformowani, z wagonu Kaliningrad - Gdynia można korzystać także w ruchu krajowym, ale pojemność ma małą. I pewnie mało kto wie, że można.
Znakiem, że pośpiech się zbliża, było pojawienie się na peronie panów ze Straży Granicznej i mieszczącego się obok dworca Urzędu Celnego. Ludzie czekający na ten pociąg chyba nie są widokiem szczególnie częstym, bo funkcjonariusza SG od razu zainteresowała moje obecność na peronie. Grzecznie się przywitał, wypytał skąd i po co, i wrócił do kolegów, którzy razem z pieskami czekali pod wiatą. Parę minut później nadjechał pociąg. Niewiele dłuższy od osobowego z Olsztyna: SU46 z dwoma sypialnymi RŻD - jednym relacji Kaliningrad - Gdynia, drugim - Kaliningrad - Berlin. Panowie ruszyli do swoich czynności, a ja ruszyłem fotografować manewry, prowadzone przez lokomotywę pociągową. Która musiała dołączyć dwa oczekujące z boczku wagony do dwóch przybyłych z Królewca. W tym celu: została odłączona od składu, odjechała kawałek w kierunku Olsztyna (dokładnie tym samym torem, którym wcześniej przyjechałem), sąsiednim torem peronowym objechała skład i wytoczyła się daleko za stację w stronę Kaliningradu. Następnie wróciła, zabrała dwa wagony, pociągnęła je kawałek ku granicy z Wielkim Bratem, wróciła na właściwy tor peronowy, dopchnęła wagony na koniec składu, za sypialnymi, cofnęła się znowu w stronę granicy, wróciła na sąsiedni tor peronowy, objechała skład w stronę Olsztyna, i wrócił na początek. A panowie spokojnie sobie w tym czasie prowadzili kontrolę. Postój w Braniewie według rozkładu trwał ponad godzinę, więc ani kolejarzom prowadzącym manewry, ani pogranicznikom specjalnie się nie spieszyło. Stacja w Braniewie, kot i manewry na obrazkach poniżej.
Czynności celne i manewrowe zostały zakończone. I znowu nastał bezruch. A do odjazdu zostało ponad pół godziny. Znudziło mnie szybko czekanie, choć z początku miałem ambitny plan uwiecznienia odjazdu pośpiesznego. W końcu to rzadko spotykany pociąg. Jedyny w swoim rodzaju. I sezonowy w dodatku. Kursował tylko do października. Zamiary szczytne rzecz szczytna, a życie jest twarde, brutalne i obnaża nasze słabości. Zamiast czekać ruszyłem zwiedzać. Najpierw zwiedziłem dworzec. Jest, jak już na pewno zauważyliście na zdjęciach - wielki. Wielki i, oczywiście, nieczynny. Wewnątrz przestronnego (ale czystego, mimo kompletnego nieużywania) holu kasy biletowe nr 1,2,3,4 i 5 (!!!), wszystkie zakratowane i zamknięte. Wiszą też rozkłady jazdy - dwa, niczym w PKS - jeden Arrivy, drugi - wspólny PR i IC. Obok dworca nowy, pudełkowaty, błyszczący szkłem Urząd Celny. Stacja, jak przystało na graniczną, prezentuje się nieźle, została w latach 90 zmodernizowana. Peron trzeci, przy którym zatrzymują się pociągi międzynarodowe (no, dobra, pociąg międzynarodowy) wybrukowano nową kostką, postawiono też nową wiatę, przejście pod peronami ma odmalowane ściany i podłogę z wyglądających na nowe płytek, gmach dworca mimo że nieużywany, jest czysty, wewnątrz urzędują zresztą jakieś kolejowe agendy. W holu też śmieci ni żadnych bazgrołów na ścianach nie ma, chociaż jest otwarty. Zabawne są umieszczone przy wejściach do przejścia pod peronami elektrycznie napędzane stalowe żaluzje. Nie wiem, po co to. Żeby przemytników w tunelu zamknąć? Na placu przed dworcem jakieś sklepiki, przystanek autobusowy z rozkładem PKS i autobusów do Kaliningradu, tablica z ogłoszeniami po polsku i rosyjsku i kilku panów z kraciastymi torbami. W pobliżu jest również, o ile dobrze pamiętam, kantor. Cóż, typowy widok w mieście sąsiadującym z "ruską" granicą - obojętnie czy w wydaniu rosyjskim, białoruskim czy ukraińskim. Ogólnie widać, że dworzec w centrum miasta nie leży. Domki przy placu są niewielkie, po drugiej stronie stacji jakieś pola i lasy. Dworzec i stacja w Braniewie na obrazkach poniżej.
Późne popołudnie i wieczór spędziłem na zwiedzaniu Braniewa. Jak to w wakacyjną sobotę, życie w mieście kwitło do późna. W parku odbywał się festyn, na którym można było podziwiać lokalnych naśladowców wszystkim znanego zespołu Boys. Miała matka syna, syna jedynego... A potem stada jedynych synów wędrowały pod oknami hotelu, skutecznie zakłócając mi spanie. Następnego dnia chmury znad Poznania zdążyły chyba dotrzeć do Braniewa, bo pogoda była brzydka. W zimny, pochmurny poranek wróciłem na dworzec, na którym akurat przedmiot czułych westchnień sporej części polskich miłośników kolei manewrował z długim składem towarowym.
Paskudztwo kopciło i warczało, tocząc wagony tam i z powrotem, a stojąca na peronie babcia tłumaczyła wnusiowi, że to jest pociąg towarowy, który wozi towary, a my, wnusiu, pojedziemy osobowym... Kto wie, czy wnusio nie miał po raz pierwszy w życiu zakosztować egzotycznej podróży pociągiem. Takie nam psie czasy nastały... W narastających podmuchach zimnego wiatru stałem na elbląskim końcu peronu, wypatrując pociągu Arrivy. Jego trąbienie niosło się w powietrzu już na dobre kilka minut przed wjazdem, bo linia od strony Fromborka okrąża od południa miasto. W końcu zza rzędów "ruskich" cystern stojących na szerokotorowych bocznicach przy terminalu paliwowym ukazała się mordka zielonego MR/MRD Arrivy. Fajnie. Bałem się, że przyjedzie jeden z dobrze mi już znanych Pesowych wyrobów, a tymczasem będę mógł przejechać się wynalazkiem niemiecko-duńskim, który dotychczas widywałem tylko z zewnątrz, a głównie na zdjęciach.
Pociąg wjechał na tor przy peronie drugim (przy pierwszym biegnie bowiem tor szeroki) i wysypało się z niego kilka osób. Podobna ilość oczekiwała na peronie - tłoku nie było, ale raz, że kierunek Braniewo - Elbląg rano to dla takiego pociągu przeciwpotok, a dwa, że trudno się spodziewać w pociągu kąpielowym tłoku w zimny, wietrzny i pochmurny dzień. MR/MRD Arrivy ma drzwi wejściowe na guzik, co dla wiejskiego, polskiego ludu jest sporym zaskoczeniem. Sam stałem przez dłuższą chwilę pod drzwiami, gapiąc się na nie jak wół na malowane wrota. Aż w końcu pan kierownik wyjaśnił mi, jak się je otwiera. Wstyd. W pociągach specjalnych, takich jak ten, REGIOKarnet nie jest honorowany, musiałem zatem kupić bilet. Co ciekawe, był to bilet nakładu PTMKŻ, wyraźnie przeznaczony na wąskotorową trasę Sztutowo / Nowy Dwór Gdański - Stegna - Prawy Brzeg Wisły - z wydrukowanymi nazwami stacji i kilometrażem linii. Tylko skreślić co trzeba i bez wypisywania bilet gotowy. Podobny dostałem, dziecięciem będąc, w pociągu ze Żmigrodu Miasta do Trzebnicy Gaj. Na bilecie do Malborka konduktor Arrivy musiał jednak wpisać nazwy stacji, cenę i kilometry. Wyposażony w bilet (kosztował 12 zł - tanyo) mogłem śmiało zapuścić się do wnętrza niemieckiej jednostki spalinowej, używanej kiedyś przez duńskie koleje. Cóż. Niby to staroć, złom, którego pozbyli się na Zachodzie, żeby dzicy z Polski mogli nim sobie pojeździć. Ale... Podobnie jak w przypadku innego "złomu", którym dane mi było jechać - kołobrzeskich SA110 - mogłem tylko się zachwycać wygodą podróży i elegancją wnętrza wagonu. Kudy plastikowym SA106 czy 132 do tych solidnych pociągów. Wygodne, miękkie fotelo-kanapy, eleganckie, duże stoliki, firanki w oknach, pneumatyczne drzwi miedzy przedsionkiem a częścią pasażerską. Wewnątrz czyściutko, cicho i przytulnie. Ktoś przyzwyczajony do EN57 z plastikowymi ławkami czy skajowo - sklejkowych wnętrz bonanz może doznać szoku. Na obrazkach poniżej wnętrze MR/MRD.
Zgodnie z rozkładem odjechaliśmy z Braniewa. Zaraz za stacją, po minięciu przejazdu drogowego i nastawni wykonawczej zaczęliśmy ostro skręcać na zachód, rozpoczynając objazd miasta od południa. Z daleka widziałem gotycką wieżę bazyliki Św. Katarzyny (skądinąd patronki kolejarzy), którą z bliska mijałem ledwie półtorej godziny wcześniej, idąc na dworzec. Potem przetaczamy się przez most nad Pasłęką i stajemy na przystanku Braniewo Brama, z którego bliżej do centrum miasta niż z głównego dworca. Po opuszczeniu Braniewa kierujemy się na zachód, równolegle do drogi wojewódzkiej nr 504 z Braniewa do Elbląga. Najpierw przez pola i łąki, potem przez las, zbliżamy się do Fromborka, który już z daleka zapowiadają strzeliste wieże bazyliki Wniebowzięcia NMP i Św. Andrzeja.
Czerwone, gotyckie mury i wieże towarzyszą mi od wczoraj i będą towarzyszyć dalej - tak się złożyło, że od rozpoczęcia zaliczania aż po jego zakończenie cały czas poruszam się po terenach pokrzyżackich, obfitujących w gotycką architekturę. We Fromborku linia zbliża się do Zalewu Wiślanego, wzdłuż brzegu którego będzie teraz biec przez kilkanaście kilometrów, prawie do samego Elbląga. Zza okna pociągu, niemal na wyciągniecie ręki, można podziwiać a to fromborski port, a to morze trzcin porastające nadbrzeżne płycizny, a to szeroko się rozpościerającą przestrzeń Zalewu z białymi trójkątami żagli, a to plażę z parasolami. Szkoda, że pogoda dziś taka jakaś nie taka...
Niestety duński wynalazek przy wszystkich swoich zaletach ma też jedna wadę - okna uchylne, więc wszystkie fotki pięknych krajobrazów, jako i stacji i przystanków po drodze musiałem robić przez jego grube, przyciemnione lekko szyby. Dobrze że chociaż w miarę czyste. We Fromborku zaskoczyła mnie spora wymiana pasażerów. O ile na poprzednich postojach (pociąg mimo turystycznego charakteru stacje na wszystkich przystankach, na których dawniej zatrzymywały się regularne osobówki) wymiana była zerowa, o tyle we Fromborku na peronie czekało kilkanaście osób, a kilkoro pasażerów z Braniewa pociąg opuściło. Jak się po kilku minutach okazało, prawie wszyscy wsiadający we Fromborku wysiedli na następnym przystanku Święty Kamień i powędrowali gdzieś leśną drogą. No proszę - nawet przy braku pasażerów kąpielowych i brzydkiej pogodzie pociąg kąpielowy się przydaje. Tym większy żal, że nie kursuje codziennie. Na obrazkach kolejne przystanki za Braniewem: Braniewo Brama, Stępień, Frombork i Święty Kamień oraz wysiadający w nim pasażerowie.
Kolejnym przystankiem było Tolkmicko, gdzie postój trwał dobre 15 minut. Pewnie ze względu na skomunikowania ze statkiem z i do Krynicy Morskiej, które w rozkładzie właśnie tu przewidziano. Nikt tu na pociąg jednak nie czekał, podobnie jak nikt go nie opuścił. Ale postój się przydał. Ja dzięki niemu mogłem pobiegać po stacji i zrobić kilka fotek oryginalnego budynku dworca i pociągu, a pasażerowie nie mogący obyć się bez wdychania nikotynowej mgiełki spokojnie mogli sobie zapalić. Tolkmicko było kiedyś stacją, wyposażoną w świetlne semafory, bywało że mijały się tu pociągi do i z Elbląga. Ale teraz jeden, jedyny pociąg sam ze sobą mijać się oczywiście nie może. A nawet gdyby chciał takiej ekwilibrystyki dokonać, to na pewno nie w Tolkmicku, które od kilku lat stacją już nie jest. Zgrabny i oryginalny dworzec jeszcze stoi, nawet się z daleka nieźle prezentując, ale kto wie, co go czeka. Kilka obrazków z Tolkmicka poniżej.
Między Tolkmickiem a Elblągiem dalej jechaliśmy wzdłuż Zalewu Wiślanego, z jednej strony mając jego brzeg, z drugiej pas wysokich wzgórz Wysoczyzny Elbląskiej, porośniętych bukowymi lasami. Na kolejnych przystankach nikt nie wsiadał ani nie wysiadał, mimo że w takim na przykład Suchaczu niedzielne życie kwitło. Wyjątek stanowiło Nadbrzeże, gdzie wsiadło trzech panów żeglarzy, zachwyconych standardem pociągu i firankami w oknach. Długo się nie zachwycali, bo wysiedli w Elblągu Zdroju, na pożegnanie dzieląc się z konduktorem żalem, że nie ma takiego pociągu codziennie. Przystanek Elbląg Zdrój był kilkanaście lat temu stacją końcową pociągów z Braniewa. Dawna linia biegła stąd dalej, przeciskając się przez centrum, do głównego dworca, ale została zamknięta właśnie ze względu na to przeciskanie się przez miasto, uciążliwe dla mieszkańców i ruchu ulicznego. Zanim wybudowano nową, omijającą centrum, pociągi kończyły bieg na ówczesnym dworcu Elbląg Zdrój. Dworzec stoi dalej, oczywiście jest nieczynny i wygląda paskudnie, ale pociągiem można już (teoretycznie, bo ruch zawieszony) dojechać do Elbląga "głównego". Zaraz za przystankiem Elbląg Zdrój linia ostro skręca, przekracza rzekę Elbląg wspólnym z drogą mostem, i przez łąki i pola omija miasto. Coś jak w Braniewie, tylko na większa skalę, bo i miasto większe. Z dwutorową linią Malbork - Mamonowo (czyli wschodnim odcinkiem Ostbahnu, biegnącym także przez Braniewo) łączy się na posterunku odgałęźnym Tropy. I po kilku minutach jazdy wracamy do Elbląga, zatrzymując się przy pierwszym peronie remontowanego dworca. Na obrazkach przystanki między Tolkmickiem a Elblągiem: Kadyny, Suchacz Zamek, Nadbrzeże, Kamiennica Elbląska, Jagodna, Elbląg Zdrój oraz postój w Elblągu.
W Elblągu sobie znowu 15 minut postaliśmy, po czym odjechaliśmy w tym samym kierunku, z którego przyjechaliśmy. Na podg. Tropy pożegnaliśmy linię Kolei Nadzalewowej, i bez zatrzymywania po drodze, lotem błyskawicy znaleźliśmy się w Malborku. Na prostym i dobrze utrzymanym odcinku Elbląg - Malbork MR/MRD dowiódł, że nadaje się nie tylko do wożenia turystów po drugorzędnych liniach. Pruł 100 na godzinę równo i gładko. W Elblągu wysiadły resztki wycieczkowiczów z Braniewa i Fromborka, za to do pustego wagonu wsiadł młodzieniec z dziewczyną, zwabieni zapowiedziami z megafonów, że pociąg do Malborka odjedzie. Kupili bilety u konduktora, pozachwycali się firankami i fotelami, i zadowoleni szybko i wygodnie dojechali gdzie chcieli. I znowu wycieczkowy pociąg przydał się pasażerom niewycieczkowym. A w Malborku, podobnie jak w Elblągu, na dworcu remontik. Hol zamknięty, kasa PR w kontenerze na peronie. Stanąłem do niej w kolejce, by opieczętować REGIOKarnet, zaś przede mną ustawił się kolejny młodzieniec z kolejną dziewczynką. Opowiadał jej z zachwytem, czego to się naczytał w Internecie - że teraz to na kolei już jest fajnie i nowocześnie, kupuje się taki karnet na trzy dni, i można jeździć InterREGIO po całej Polsce, i to jest tanie, dżezi, si i młodzieżowe. Cóż jednak znaczy młodzieżowość w zderzeniu z wiekowym betonem? Nic a nic. Pani w kasie, wieku słusznego i rozmiarów słusznych, po kilku kliknięciach w dotykowy ekran stwierdziła, że REGIOKarnetów za 79 zł na pociągi IR nie ma, są tylko za 55 zł na osobowe. Młodzian był niepocieszony, bo na oczach swojej kobiety wyszedł na idiotę, a to najgorsza zniewaga. Pośpieszyłem tedy biedakowi z pomocą, demonstrując kasjerce swój REGIOKarnet (jak raz za 79 zł). Pani stracił argument, a ja zyskałem stempelek na karneciku poza kolejnością. Same korzyści.
Podróż z Malborka do Torunia odbyłem, relaksując się na pokładzie Arrivowego SA134. Relaksować się mogłem, bo dokumentację fotograficzną zrobiłem podczas podróży takim samym, niedoszłym dolnośląskim SA (tylko wtedy z numerkiem 001) rok wcześniej. Było przyjemnie, bo od Malborka przez całą drogę świeciło znowu słoneczko. Do Torunia dojechaliśmy z kilkominutowym opóźnieniem i bardzo przyzwoita frekwencją. Kanibalizm ma się dobrze, sporo ludzi przesiadło się razem ze mną na stojący przy tym samym peronie EN71 Przewozów Regionalnych do Poznania. Kto wie, czy większość pasażerów tego pociągu w chwili odjazdu z Torunia nie pochodziła z przesiadki. Z początku pusty, wypełniał się jednak stopniowo pasażerami, do Poznania docierając z solidnym nadkompletem. Korzystając z podróży osobowym trasą, którą zazwyczaj pokonuję pośpiesznymi, uwieczniałem kolejne stacje i przystanki. Prędkości na odcinku Toruń - Inowrocław są takie sobie, pociąg snuje się leniwie przez lasy, zastawione groźnymi tabliczkami ostrzegającymi przed wejściem na teren poligonu wojskowego. Na obrazkach poniżej: spotkanie trzech przewoźników w Toruniu Głównym oraz kolejne stacje i przystanki między Toruniem a Poznaniem: Toruń Kluczki, podg. Chorągiewka, Suchatówka, Gniewkowo, Wierzchosławice, Więclawice, Janikowo, Kołodziejewo, Mogilno, Wydartowo, Trzemeszno, Jankowo Dolne, Pierzyska, Falkowo, Lednogóra, Pobiedziska Letnisko, Promno, Biskupice Wielkopolskie, Ligowiec i Poznań Wschód. Brakuje zdjęć z Inowrocławia, bo tę stację uwieczniałem wcześniej, a większy z niej fotoreportaż planuję zamieścić na stronie niebawem.
Stacja Poznań Wschód została przebudowana. Wygląda teraz tak samo jak każda inna przebudowana stacja. W trakcie przebudowy wyglądała ciekawiej. W Poznaniu przesiadłem się do, jak zawsze opóźnionego, IR "Bosman" ze Świnoujścia do Wrocławia, gdzie zająłem wygodne miejsce na pięterku. I spokojnie dojechałem do Mikołajowa. Miła wycieczka była, chociaż się kiepsko zaczęła. Komu mało obrazków zamieszczonych w niniejszej relacji, może ich zobaczyć więcej tutaj, a kto by, miast tylko czytać i oglądać, zechciał sam coś napisać, może to zrobić tutaj. Zapraszam.
Comments
Świetna relacja
Jestem elblążaninem i dopiero Twoja gościna w moim rejonie uprzytomniła mi lokalne atrakcje.
Dzięki !
Gratuluję dziennikarskiego stylu i cieprpiwości.
Z odgłosem Rp1 pozdrawiam :)
Add new comment