2010-04-17
(Wrocław Leśnica) - Wrocław Główny - Katowice - Tychy Miasto - Katowice - Częstochowa - Zduńska Wola - (Wrocław Główny)
Uroczystości żałobne po katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, które odbyły się w Warszawie w sobotę 17 kwietnia, oraz pogrzeb pary prezydenckiej w Krakowie 18 kwietnia, spowodowały spore zmiany w rozkładzie jazdy pociągów. Dzięki temu mogłem zrealizować mój stary plan zaliczenia odcinków Częstochowa - Chorzew Siemkowice i Chorzew Siemkowice - Zduńska Wola. A przy okazji przejechałem się do Tych Miasta. To połączenie po wieloletniej przerwie reaktywowano w ubiegłym roku. Podróż zacząłem tradycyjnie wczesnym rankiem w Leśnicy. Opóźnionym o kilka minut osobowym z Węglińca (EN57 oczywiście) dojechałem do Dworca Głównego, będącego od niedawna w remoncie. Główny tunel pod peronami i hol są zamknięte dla pasażerów, czynny jest jedynie tunel boczny, a od strony ul. Suchej, przy wyjściu z bocznego tunelu, otwarto dworzec tymczasowy. Ponoć jest ładny i czysty, choć ciasny. Nie sprawdzałem, bo czekała mnie przesiadka na IR "Śląsk". Z doświadczenia wiem, że pociąg ten, zestawiony zwykle z pojedynczego EN57, potrafił już na starcie być zapchany ludźmi, wolałem więc zaczaić się na peronie, by mieć szansę na miejsce siedzące. Przy okazji obejrzałem kasę biletową Przewozów Regionalnych, zlokalizowana w dawnej budzie dyżurnego ruchu na peronie drugim.
Pokłosiem niedawnego konfliktu PR z PKP SA o czynsze za wynajem pomieszczeń było niewpuszczenie PR na wrocławski dworzec tymczasowy. I tu po raz kolejny regionalny przewoźnik pokazał swoją elastyczność, otwierając kasę na peronie. Dzięki czemu dalej może sprzedawać bilety w ważnym i ruchliwym punkcie. A także umożliwia ich zakup ludziom wchodzącym na dworzec od strony ul Piłsudskiego i Małachowskiego bez konieczności przechodzenia na drugą stronę torów - do kas Intercity i Kolei Dolnośląskich na dworcu tymczasowym. Jak się okazało, moje obawy o miejsce w pociągu były nieuzasadnione. Zamiast pojedynczej jednostki podstawiono dwie, obie w wersji zmodernizowanej ze środków SPOT. Gdyby jechał pojedynczy EN57, byłby pewnie mocno zapełniony. Kolejarze zapowiadali jednak wzmocnienie składów jadących do Krakowa i Warszawy, by każdy kto chce uczestniczyć w pogrzebie Prezydenta mógł bez problemu na nie dotrzeć. Skorzystali na tym inni pasażerowie, jadący w innych relacjach i w innych celach. Których zresztą było dużo więcej. Przynajmniej w moim IR. Z Wrocławia odjechaliśmy planowo, planowo również zatrzymując się na ponad 10 minut w Oławie. To konieczność wymuszona prowadzoną dalej przebudową linii E30 - teraz prace trwają w Brzegu i okolicach, zatem miedzy Oławą a Brzegiem ruch odbywa się po jednym torze. W Oławie musieliśmy poczekać, aż od strony Opola nadjedzie TLK z Katowic do Gdyni przez Słupsk (dawny "Gwarek"). Modernizacja tej stacji już się zakończyła, perony wyłożono nową kostką, wzdłuż torów stoją ekrany przeciw hałasowi, dworzec jaśnieje nowym tynkiem, drewniane wiaty nową farbą, a na drugim peronie leży pozostała po ekipach budowlanych wielka kupa piachu. Może przyda się zimą... Brzeg natomiast jest rozgrzebany. Pociągi dalekobieżne, zwykle wjeżdżające na peron pierwszy, zjeżdżają na tory przy peronie drugim. Pierwszy jest cały rozkopany, a torów przy nim nie ma. Drugi ma już nową nawierzchnię z płyt i kostki. Pozostawiono, na szczęście, starą wiatę. Zarówno w Brzegu jak i w Oławie dosiadło się sporo nowych pasażerów. Na obrazkach: Oława i Brzeg.
Do Opola pociąg sunął gładko po zmodernizowanej za grube miliony euro magistrali, którą mimo modernizacji i tak najczęściej jeździ się z prędkością 100 km/h. Za Opolem zaczął trząść, skrzypiec i telepać, ponieważ zjechał na odcinek niezmodernizowany. Zarówno "główna" E30 przez Kędzierzyn, jak i "towarowa" CE30 przez Strzelce ciągle czekają na gruntowaną przebudowę. Pociągi ekspresowe i TLK jeżdżą przez Kędzierzyn (którędy jest o 10 km dalej). IR w większości przez Strzelce (bo bliżej, więc szybciej). Mijane po drodze stacje i przystanki są w stanie rozpaczliwym - brudne, zaniedbane, zarośnięte i zardzewiałe. Przed Strzelcami zatrzymaliśmy się pod semaforem. Gdy ten zezwolił na jazdę, pociąg nie ruszył. A z przedziału służbowego wybiegł pan mechanik z wielkim pękiem kluczy i pobiegł gdzieś do tyłu. Za chwilę na tłuczeń przy torach wyskoczyli konduktorzy i też popędzili do tyłu wzdłuż składu. Z ich zachowania wywnioskowałem, że coś się dzieje z hamulcami. Może w wyniku dołączenia drugiej jednostki coś tam na automatycznych sprzęgach nie stykało tak jak powinno? Ponoć łączenie EN57 to trudna sztuka. W każdym razie mieliśmy nieplanowany postój, a ludzie mogli pogapić się na bieganie kolejarzy. Nie wyglądało to wszystko specjalnie solidnie i trudno się dziwić, że pasażerowie po takich przygodach nie mają zaufania do pociągów - staje toto gdzieś w polu, psuje się, obsługa biega, nic nie mówi, nikt nie wie kiedy pojedziemy dalej... W końcu jednak ruszyliśmy, a nieplanowany postój dał mi szansę sfotografowania wlotu do Strzelec nieczynnej od dawna pasażersko linii z Kluczborka. Kolejny nieplanowy postój (po zachowaniu obsługi sądząc z tego samego powodu) mieliśmy przed Pyskowicami. W identycznych okolicznościach - czerwone na semaforze i potem żelastwo nie chciało ruszyć. Tym razem mogłem sfotografować zarośnięte szczątki stacji rozrządowej i skansen kolejowy zlokalizowany w dawnej lokomotywowni. Dalsza jazda odbyła się juz bez przygód, w Katowicach zameldowaliśmy się około 10 minut po czasie. Niespecjalnie się tym wzruszyłem, bo i tak mój pociąg do Tych Miasta miał planowo odjechać za ponad godzinę. Na obrazkach: Strzelce Opolskie, Pyskowice, Zabrze i perony w Katowicach.
Mając sporo czasu do dyspozycji, i będąc w Katowicach za dnia, postanowiłem wykorzystać czas na dokumentację fotograficzną dworca i okolic. Szykuje się wszak jego przebudowa. We Wrocławiu nie chciało mi się nigdy iść na dworzec i porobić fotek. Aż w końcu dworzec zamknięto. Nauczony tym doświadczeniem, Katowicom już nie przepuściłem. Na pierwszy ogień poszły tunele pod peronami. Są dwa, a nawet trzy. :) W poprzek torów biegną dwa tunele, jednym z nich można również dostać się do położonego od strony peronu czwartego małego dworca, obecnie w remoncie. Zaś pod peronem czwartym oba tunele łączy dziwne przejście, nie wiadomo komu (poza narkomanami i innymi dziwnymi stworami) potrzebne. Nie mieszczą się tam żadne punkty handlowe, mało kto zagląda, bo i za bardzo nie ma po co. No, chyba żeby pofotografować. Ja spotkałem tam jedynie dwóch policjantów. W ogóle policja jest bardzo widoczna. Widać, że przejęto się w Katowicach kiepskimi opiniami o dworcu - jest teraz porządnie sprzątany, nie śmierdzi, w dzień wygląda całkiem, całkiem. W nocy dalej jest mrocznie. Z przejścia podziemnego można było kiedyś wyjechać na perony ruchomymi schodami, które obecnie są rozbebeszone i nieczynne. W holu głównym ruch jak w ulu. I to niezależnie od pory dnia. Mnóstwo tam straganów, kiosków i jadłodajni, jest apteka, do której stała kilkunastoosobowa kolejka. Wszystko, jak to u nas, w stylu straganowo - bazarowym - przy wyjściu głównym do miasta dworzec jest wybitnie zagracony budami i kioskami, podobnie prezentuje się pasaż handlowy biegnący wzdłuż holu od strony peronów. Hol ma dwa poziomy, pasaż jest na półpiętrze - wchodzi się z niego do obu tuneli pod peronami. W holu dolnym jest mniej ruchliwie i bardziej mrocznie. Górny to głównie punkty obsługi pasażerów - kasy i informacja. Ale są tam także punkty handlowe i gastronomiczne. Z dolnego holu można wyjść na położony przed dworcem parking i pętle autobusowe, wyjścia z górnego wychodzą na biegnący wzdłuż budynku taras, połączony z kładką przerzuconą nad przystankami autobusowymi, którą dochodzi się do centrum miasta. Po zejściu z kładki przyjezdnych wita na katowickim deptaku tryskająca wodą żaba. Dla mnie - symbol Katowic. Pewnie wynika to z faktu, że zawsze przyjeżdżam tam pociągiem, więc po wyjściu z dworca muszę minąć żabę. Zakamarki dworca i jego okolice na obrazkach poniżej.
Katowice mają osobliwy system wizualnej informacji pasażerskiej. Trochę jak w PKS. Na tablicach odjazdów w holu wyświetlane są jedynie te pociągi, które już stoją przy peronach. Nie można więc sprawdzić, co jest opóźnione i o ile, ani zorientować się, ile czasu zostało do odjazdu naszego pociągu. O ile, oczywiście, ów już nie został podstawiony. A że przeważnie czasy postoju są tu krótkie, informacja pojawia się na "klapkach" często na dosłownie kilka minut przed odjazdem. W dodatku urządzenia są stare (oryginalne Pragotrony z lat 70) i często wyświetlają banialuki.
Proszę uprzejmie zerknąć na wiersz trzeci od dołu. Kiedyż to kursował pociąg relacji Rzeszów - Lipsk i Kolonia? W latach 80 mniej więcej. :) Więc, drodzy czytelnicy, jeżeli przesiadacie się w Katowicach, miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Bo do mizerii klapkowej dochodzą jeszcze często bełkotliwe i spóźnione zapowiedzi. Najlepiej sprawdzić czas odjazdu i peron w rozkładzie ściennym, iść na peron i tam czekać. Ja postanowiłem tym razem pobawić się w kamikadze i oczekiwałem na pojawienie się mojego pociągu do Tych Miasta pod tablicą odjazdów w głównym holu. Na piętnaście minut przed planowym odjazdem jeszcze go nie było.
Na pięć minut przed również. Stwierdziłem wówczas, że jednak może pójdę na peron. I dobrze, bo ledwo na niego wszedłem...
Gdy niedawno hucznie otwierano zamknięte przed laty połączenie Katowice - Tychy Miasto, skierowano na nie, dla lepszego efektu propagandowego, świeżo zakupione przez śląski Urząd Marszałkowski, jednostki Flirt. Miałem nadzieję się tym cudem teraz przejechać. Ale na horyzoncie pojawił się inny, dużo lepiej mi znany skład.
Dobrze że plastikowego nie dali. Zresztą nie tylko PR różne "wałki" taborowe robi - proszę spojrzeć na środkową fotkę. Jakiż wspaniale prestiżowy wagon z miejscówkami stoi na sąsiednim torze. :> Ludzi nie jechało dużo, ale późne sobotnie przedpołudnie to pora nieszczególna na wyjazdy z Katowic. A i dzień był mocno specyficzny. O podróży wiele ciekawego się nie da napisać. Na odcinku Katowice - Tychy jechałem doskonale już mi znaną linią do Zwardonia, o której na stronie pisałem w 2008 r, a także w poprzedniej relacji. W Tychach zjechaliśmy na dwutorową i zelektryfikowaną linię do Lędzin. Którą do niedawna jeździły wyłącznie pociągi towarowe. Między Tychami a Miastem jest tylko jeden przystanek - Tychy Zachodnie. Cały reaktywowany odcinek ma niecałe cztery kilometry. I mimo że to tylko cztery kilometry, przez wiele lat niedałosię przywrócić tu pociągów pasażerskich. Mimo dwóch torów i drutów nad nimi. Ale ostatnio województwo śląskie zrobiło się bardziej prokolejowe - zamówiono nowe EZT, planuje się zakup następnych i uruchomienie własnej spółki przewozowej. Reaktywowana linia do Tych Miasta ma być zaczątkiem kolei aglomeracyjnej. Powracają wspólne bilety na pociągi i komunikację miejską. Wymieniono wybitnie betonową dyrekcję Śląskiego Zakładu Przewozów Regionalnych. Sprawy ruszyły więc w słusznym kierunku, i oby w tym kierunku dalej zdążały. A droga do wyciągnięcia kolei z wielkiego dołu i uczynienia z niej podstawy transportu zbiorowego w konurbacji jest jeszcze daleka. Do Tych Miasta dojechałem jako jeden z kilkorga pasażerów - część ludzi wysiadła w Tychach Zachodnich. Obrazki z tej podróży, stacji docelowej i jej najbliższej okolicy poniżej.
Nie wracałem do Katowic tym samym pociągiem, bo chciałem trochę rozejrzeć się po stacji i jej okolicach. Zwiedzanie zacząłem od wspięcia się na kładkę. Linia biegnie w wykopie, więc dojście na peron zapewniają kładki. Po jednej na każdy koniec peronów. Perony są dwa, ale po reaktywacji tylko jeden jest wykorzystywany - i ten ładnie odnowiono, postawiono na środku wiatę i nowe latarnie, wyposażono w monitoring, wyczyszczone albo wymienione płyty chodnikowe z daleka świecą w słoneczku. Zaś peron drugi światło słoneczne pochłania - jest bury, pusty i zarośnięty. Nawet zejść z kładki na niego nie można, bo schody zostały zakratowane. Po obu stronach torów stoi dużo bloków. I tak można zamknąć opis okolic stacji. Podejrzewam, że prawie całe Tychy w ten sposób można byłoby opisać. Jeszcze więcej bloków. W pobliżu znajduje się też spore centrum handlowe. Na stacji nie ma kasy biletowej. Z tego co zauważyłem, prawie wszyscy pasażerowie pokazywali konduktorom "bilety pomarańczowe", które umożliwiają zarówno przejazd pociągiem na trasie Katowice - Tychy Miasto, jak i podróż tyską komunikacja miejską. I można je kupić w punktach sprzedaży biletów Miejskiego Zarządu Komunikacji w Tychach. Po zwiedzeniu okolicy wróciłem na peron, gdzie już czekał kolejny pociąg do Katowic (jeżdżą dość często - kolej aglomeracyjna nie ma sensu bez odpowiedniej częstotliwości kursów). Był to, niestety, znowu EN57 - tym razem w wersji SPOT. Mając do dyspozycji parę minut czasu i pusty skład, postanowiłem skorzystać z okazji i zrobić parę zdjęć wnętrza dawnego przedziału dla podróżnych z większym bagażem ręcznym (a w praktyce zazwyczaj dla tych z kiepem i flaszką), po modernizacji przystosowanego do potrzeb niepełnosprawnych.
W podróż powrotną do Katowic wyruszyłem w towarzystwie większej ilości współpasażerów. W Tychach Zachodnich też było sporo wsiadających. Ludzi było więcej, więc dla przeciwwagi pociąg jechał wolniej. Co rusz zatrzymywał się pod semaforami wjazdowymi kolejnych stacji, w wyniku czego w Katowicach znaleźliśmy się kilkanaście minut po planowej godzinie przyjazdu. Jeżeli to ma być zaczątek szybkiej kolei, to, hm... Wiem, że między Tychami a Katowicami ruch jest spory a tory nie najlepsze. Ale w końcu rozkład został opracowany przez ludzi znających realia. Pasażerowie nie wydawali się być zdziwieni nad wyraz wolna jazdą. Wydaje się zatem, że często mają do czynienia z takimi sytuacjami. W Katowicach przesiadłem się na pociąg z Gliwic do Częstochowy. Skład dwóch EN57 był pełny, a na kolejnych postojach - zwłaszcza w Sosnowcu i Będzinie, dosiadało się sporo ludzi. Za Będzinem zapełnienie w moim wagonie osiągnęło 100%. Potem ludzie w większości wysiadali - najwięcej w Zawierciu, Myszkowie i Poraju. Ale do Częstochowy dojechało kilkadziesiąt osób. Na obrazkach: Tychy Zachodnie, Tychy, Katowice Podlesie, Katowice Piotrowice, Katowice Ligota, Katowice Brynów; Katowice, Katowice Zawodzie, Katowice Szopienice Południowe, Sosnowiec Główny, Będzin, Będzin Miasto, Dąbrowa Górnicza, Dąbrowa Górnicza Gołonóg i Dąbrowa Górnicza Ząbkowice.
Miłośnicy pięknych krajobrazów i oryginalnych dworców niewiele znajdą ciekawego między Katowicami a Częstochową. Owszem - dworce w Sosnowcu, Dąbrowie Górniczej, Gołonogu, Zawierciu i Myszkowie są ładne. Ale pozostałe to głównie przystanki składające się z asfaltowego bądź betonowego peronu i blaszanej wiaty - prawie wszędzie takiej samej i podobnie pobazgranej szprejami. Zaś krajobrazy to do Dąbrowy Górniczej domy, hale fabryczne i kominy, a dalej głównie lasy. Podróż jest więc dosyć monotonna, przerywana częstymi postojami ze sporą wymianą pasażerów na prawie każdym przystanku. Z punktu widzenia miłośnika historii kolei jest ciekawiej, bo od Dąbrowy Górniczej Ząbkowic jedzie się historyczną linią warszawsko-wiedeńską (która szła dalej na Sosnowiec Maczki, a odgałęzienie do Sosnowca wybudowano później). I, co ciekawe, jadąc tą jedną z najstarszych na ziemiach polskich linią, widzi się jednocześnie jedną z najmłodszych i najbardziej znanych - Centralną Magistralę Kolejową, która zaczyna się w Zawierciu. Stąd też między Zawierciem a Katowicami minąć można ekspresy i intercity. Do Częstochowy natomiast wjeżdża się pod wiaduktem linii Kielce - Fosowskie, która omija miasto od południa, gdzie zlokalizowana jest stacja Częstochowa Stradom. Pociągi z Kielc do Częstochowy Osobowej jada przez Częstochowę Raków, gdzie zjeżdżają na linię warszawsko - wiedeńską. To ostatni przystanek pociągu z Katowic przed końcem jazdy. Na obrazkach: Wiesiółka, Łazy, Zawiercie, Zawiercie Borowe Pole, Myszków Mrzygłód, Myszków Światowit, Myszków, Myszków Nowa Wieś, Żarki Letnisko, Masłońskie Natalin, Poraj, Korwinów, Częstochowa Raków i Częstochowa Osobowa.
O dworcu w Częstochowie pisałem (i prezentowałem sporo obrazków) przy okazji jednej z ubiegłorocznych wypraw kolejowych. Nie będę się zatem powtarzał. Ale jedno muszę napisać - znowu Częstochowa zaskoczyła mnie swoją nowoczesnością - tym razem w dziedzinie prezentowania aktualnej informacji o pociągach. To pierwszy dworzec, na którym na tablicy odjazdów pociągi osobowe widziałem juz z nowym oznaczeniem "REGIO".
A mój REGIO do Zduńskiej Woli czekał juz podstawiony przy peronie czwartym. Osobliwością częstochowską jest "odwrotna" numeracja peronów - czwarty to ten najbliższy dworca. Nikt na pewno nie zgadnie, co stało przy tym peronie. Uwaga, uwaga... Bum! EN57. A to ci dopiero niespodzianka. Dla Małgosi, i dla Janka... I dla każdego innego, w kolei zakochanego. Trafiła mi się jednostka z zewnątrz typowa, ale w środku wyposażona w siedzenia obite tkaninę. Podobne składy kurowały niegdyś na przyspieszonych osobowych i pośpiesznych typu "Wolin" czy "Kmicic". Teraz można by je było puścić na IR, zamiast czasem pojawiających się tam plastików.
W pociągu naliczyłem kilkoro pasażerów. Więcej się na tej dogorywającej linii nie spodziewałem. W moim przedziale siedział oprócz mnie tylko jeden młodzieniec (i obaj, chyba jako jedyni w całym pociągu, dojechaliśmy do Zduńskiej Woli). Długo przyszło mi czekać na zaliczenie tej trasy. Nie dlatego, że jakoś szczególnie jej unikałem (chociaż fakt - wyobrażałem ją sobie zawsze jako nudna jazdę przez pola), ale z powodu żałosnego rozkładu, który praktycznie uniemożliwiał zaplanowanie jakiegoś sensownego kółeczka. Dopiero okazjonalne przesunięcie IR "Prosna" na późniejszą godzinę taką możliwość dało. I skwapliwie ją wykorzystałem. Odjechaliśmy planowo. Jednostka była z tych wyjątkowo telepliwych, od razu po ruszeniu z Częstochowy zaczęła drgać i kołysać się na boki jak szalona. A ja sobie kawę kupiłem... Niedobrze, bo mogłem ją w tej sytuacji popijać z kubeczka tylko na postojach. A na postojach robię fotki stacji. Trudna sprawa. Na szczęście za podg. Wyczerpy, gdzie pociąg zjechał z linii warszawsko-wiedeńskiej na jednotorową linię do Chorzewa Siemkowic, telepanie nieco się uspokoiło. Bo drastycznie spadła prędkość. Snuliśmy się leniwie przez łąki i pola (czyli dokładnie tak, jak to sobie wcześniej wyobraziłem), co jakiś czas przystając na zaniedbanych stacjach i przystankach, na których z początku nikt nie wysiadał ani tym bardziej nie wsiadał. Dopiero po oddaleniu się od Częstochowy pociąg zaczął wypluwać nielicznych pasażerów. Bilety sprawdzał bardzo skrupulatny, młody kierownik (miał zastrzeżenie do mojego Regio Karnetu, który był jego zdaniem źle zalegalizowany przez drużynę w pociągu z Węglińca), ale też doskonałą pamięć. Na jednym z postojów wybiegł z przedziału służbowego, poszedł do ostatniego wagonu i zrugał siedzącego tam dziadka, że nie wysiadł tam, dokąd miał kupiony bilet... Dwa razy mijaliśmy pociągi towarowe. Ruch musi być tutaj spory, skoro nawet w sobotę towarowe gęsto jeżdżą. Stąd pewnie kilka czynnych stacji - linia jest jednotorowa, prędkość marna, a gdzieś się te pociągi muszą mijać. Mimo dosyć monotonnych krajobrazów za oknami nie nudziłem się - wczesna wiosna potrafi w cudowny sposób uatrakcyjnić nawet najbardziej nudne i płaskie pola. W Chorzewie Siemkowicach dołączyliśmy do dwutorowej magistrali węglowej. I stanęliśmy na kilkanaście minut, czekając na przeciwpociąg do Częstochowy, który najwyraźniej był opóźniony. Czemu na niego czekaliśmy, skoro linia jest dwutorowa? Ponieważ drużyny musiały się wymienić. Rozkład pasażerski jest tu szczątkowy, więc drużyna z Częstochowy wraca z powrotem do siebie, i to samo robi drużyna przyjeżdżająca ze Zduńskiej Woli. Korzystając z przedłużającego się postoju, wyszedłem na chwilę na peron i zrobiłem pamiątkowe zdjęcia pociągu osobowego w Chorzewie. Kto wie, może juz niedługo takiego widoku tam nie zobaczymy... Na obrazkach stacje i przystanki między Częstochową a Chorzewem: Częstochowa Aniołów, Rząsawa, Mykanów, Cykarzew Stary, Cykarzew, Ważne Młyny, Brzeźnica nad Wartą, Pieńki Dubidzkie, Dubidze, Wistka, Biała Pajęczańska. Oraz postój w Chorzewie.
Pociąg do Częstochowy odjechał pierwszy. Zabrał nieco więcej pasażerów, nawet (czego się nie spodziewałem) kilka osób doń w Chorzewie wsiadło. Chwilę później ruszyliśmy. Spodziewałem się dalszego ciągu pól płaskich i zielonych dookoła, i tak do samej Zduńskiej Woli. Tymczasem okazało się, że krajobrazowo okolica jest urozmaicona. Pojawiły się lasy, pagórki, czasami tory sobie skręcały, a koło przystaniu Huta na horyzoncie widać było ogromną bełchatowską hałdę.
Dla kogoś nieobeznanego z miejscowymi realiami podróż magistralą węglową może zakończyć się poważnym zastanowieniem nad stanem własnego umysłu. A jeżeli jazda przebiegałaby we mgle albo w ciemności, mogłoby się to skończyć jeszcze gorzej. Pętla czasu. Magiczna pułapka. Jazda w nieskończoność. WSZYSTKIE DWORCE SĄ TAKIE SAME! RATUNKU!!!!!! Od Herbów po Lipową Tucholską. Dworce-dworki, wybudowane żeby przypominać że to polska kolej, przez niepodległą, odrodzoną Rzeczpospolitą wybudowana. Mimo swej prawie jednakowości nie nużą tak jak identyczne przystanki na E20 czy E30. Tamte są identyczne i brzydkie. A dworce na "węglówce" mają swój wdzięk. Sporo musiało być ograniczeń prędkości, bo na każdej stacji zjawialiśmy się coraz później i później. A że stacje są oddalone, jazda między nimi była długa. Pochwały należą się drużynie, która wsiadła w Chorzewie. Pani kierownik od razu za herbami przepytała pasażerów o planowane przesiadki w Zduńskiej Woli, uprzedzając że będziemy tam później. A za Karsznicami przeszła przez skład jeszcze raz, zapowiadając, że teraz będzie stacja końcowa. Jak w intercity. :) Zanim jednak dojechaliśmy do Karsznic, niespodziewanie zatrzymaliśmy się w Zduńskiej Woli Południe. Nie ma takiego postoju w rozkładzie internetowym. Mało tego - nie ma w nim nawet takiego przystanku! Ale wysiadło tam kilku kolejarzy. I wszystko jasne. Co prawda nie udało mi się sprawdzić, czy mają wąsy, bo postój mnie zaskoczył, ale pewnie przynajmniej jeden miał. Wąsatość unosiła się nad tym postojem. W Karsznicach wysiadł mój współpasażer z przedziału. A potem wjechaliśmy na łącznicę do linii Tuplice - Łódź Kaliska, która krzyżuje się z magistralą węglową pod kątem prostym. Tych łącznic jest w Zduńskiej woli kilka, dzięki czemu można przejechać z i na "węglówkę" chyba w każdym kierunku. I w końcu, z dwudziestokilkuminutowym opóźnieniem, wjechaliśmy na tor przy peronie pierwszym w Zduńskiej Woli. Przy sąsiednim peronie czekał osobowy do Ostrowa - widać jednak ktoś z mojego pociągu zgłosił chęć przesiadki. Na obrazkach: kolejne stacje i przystanki: Huta, Rusiec Łódzki, Chociw Łaski, Siedlce Łaskie, Kozuby, Kustrzyce, Zduńska Wola Południe, Zduńska Wola Karsznice, przejazd łącznicą i pociąg z Częstochowy w Zduńskiej Woli.
O stacji w Zduńskiej Woli można powiedzieć na pewno dwie rzeczy: po pierwsze ma swój klimacik. Po drugie: na pewno nie leży w centrum miasta. Przyszło mi spędzić na niej kilkadziesiąt minut, i nie był to czas stracony. Zrobiłem kilka ładnych zdjęć, obejrzałem przejazd TLK z Wrocławia do Warszawy (ze wszystkimi wagonami w biało-niebieskim malowaniu IC - rzadkość!) oraz osobowego z Łodzi do Ostrowa - mnóstwo ludzi z niego wysiadło (a ponoć w miastach wielkości Zduńskiej Woli pociągi nie są potrzebne). Obejrzałem malowniczy zachód słońca, przespacerowałem się kompletnie opustoszałymi uliczkami przed dworcem, posłuchałem uroczego dialogu chłopców w pasiastych kapturach z kasjerką na temat rzekomej bezpłatności pociągów do Krakowa. Chłopcy nie wyglądali na miłośników prezydenta Kaczyńskiego - ale jeżeli pociągi są za darmo, to czemu nie pojechać? Niestety okazało się, że za darmo nie są, więc chłopcy, mrucząc pod nosem standardowy zestaw obrzydliwych obelg, oddalili się. Na dworcu, mimo jego położenia na kompletnym odludziu, soboty, i późnej godziny, był czynny bar. W którym w przerwach między kolejnymi pociągami przesiadywali dwaj sokiści. Gdy pociągi nadciągały, panowie wychodzili na peron. Przeciwko łażeniu po stacji i robieniu zdjęć nic nie mieli. A efekt tego łażenia poniżej.
Krótko po nastaniu ciemności wjechał IR "Prosna" z Warszawy do Wrocławia - we wzmocnionym zestawieniu. Składał się aż z trzech jednostek EN57, jednak po oszacowaniu ich zapełnienia doszedłem do wniosku, że spokojnie wystarczyłyby dwie. Sporą cześć pasażerów stanowiła młodzież wracająca z uroczystości żałobnych w Warszawie - chyba jakaś szkoła zorganizowała wyjazd, bo towarzystwo było liczne, zgrane ze sobą, i podróżowało pod opieką kilkorga dorosłych. Zachowywali się wyjątkowo mało żałobnie. Do Wrocławia dotarłem kilka minut po czasie rozkładowym, ale na tyle wcześnie, by zdążyć na jeden z ostatnich tramwajów z Mikołajowa na Leśnicę. Bogata dokumentacja fotograficzna z tej wycieczki jak zwykle czeka na Was w galerii. Zapraszam.
Add new comment