2010-01-16
Wrocław Mikołajów - Trzebnica - (Wrocław Mikołajów)
Będąc uczniem szkoły podstawowej w "okienkach" między lekcjami, a często i po lekcjach, łaziłem po peronach stacji Wrocław Nadodrze patrząc na podstawiane tam pociągi do Trzebnicy z czarnymi parowozami na czele. I jakoś tak się złożyło, że nigdy do tej Trzebnicy nie dojechałem - bo to przecież pod nosem i zawsze można wyskoczyć. Aż w końcu pociągi zlikwidowano. Nie jeździły wiele lat. Pod koniec 2009 roku przewozy reaktywował Urząd Marszałkowski, który przejął rozsypującą się linię i ją wyremontował. I tak, w końcu, po latach, pojechałem...
Wycieczka do Trzebnicy jest dobrym pomysłem na krótki, zimowy dzień, bo można wyjechać za dnia i wrócić przed zmierzchem. Podróż z centrum Wrocławia zajmuje godzinę. Kiedyś pociągi odjeżdżały z Nadodrza, jednak po reaktywacji połączenia zadbano o wygodę pasażerów, i teraz zaczynają bieg na Dworcu Głównym. Dzięki temu mogłem rozpocząć wycieczkę w najbardziej dla mnie dogodnym miejscu - czyli na Mikołajowie. Wrocław tego roku przeżywał najmroźniejszą od dawna zimę. Miasto przykrył śnieg i skuł mróz. W takiej scenerii na pierwszym peronie stacji Wrocław Mikołajów przyszło mi spędzić pół godziny. W tym czasie przejechał m.in. pociąg z Trzebnicy do Wrocławia Głównego. A ponieważ wszystkie połączenia na tej trasie obsługuje ten sam skład, więc wiedziałem, że ten sam SA134 za niedługi czas wróci. Przejechało też kilka mocno zapełnionych pociągów REGIO Przewozów Regionalnych (nie ma wszak od nowego rozkładu osobowych PR) oraz dwa puste TLK PKP Intercity (bo nie ma też już pośpiesznych). Sporo się pozmieniało. Kilka obrazków z Mikołajowa poniżej.
Pociąg z Trzebnicy przyjechał mocno zapełniony. A ponieważ z reguły sporo pasażerów jadących od strony Psiego Pola wysiada na Nadodrzu, mogłem założyć, że przed tą stacją mógł w nim nawet być tłok. W stronę Trzebnicy było luźniej, choć nie można powiedzieć, że pusto. Na oko 30-40 osób wypełniało ciepłe wnętrze SA134 Kolei Dolnośląskich. Bilety lepiej kupić u konduktora - można wówczas skorzystać z promocji KD na tę trasę, kupując w kasie płaci się według normalnego cennika Przewozów Regionalnych. Ludzie w pociągu zadowoleni, podobał im się nowoczesny wystrój, czystość, ogrzewania i dobre przyspieszenie. Parę osób jechało z Nadodrza na Psie Pole - przejazd pociągiem zajmuje 15 minut, komunikacją miejską jedzie się dużo dłużej. Obsługa miła, choć, jak to u Kolejarzy Dolnośląskich bywa chyba często - umundurowana połowiczni. Kierownik mundur miał, konduktor już nie. Za to obaj mieli elektroniczne maszynki do biletów i posługiwali się nimi sprawnie. Tuż za Psim Polem zjechaliśmy z linii Wrocław Mikołajów - Kalety, ostro skręcając na jednotorową linię do Trzebnicy. Na której wkrótce mieliśmy pierwszy przystanek - Wrocław Zakrzów. Wyglądający po przebudowie jak przystanki na E20 i E30. Wszystko musi być wszędzie takie samo widocznie. Za świeżo wyremontowanym Zakrzowem czekały atrakcje - przejazdy drogowe, na których obsługa musiała zatrzymywać ruch samochodowy. Nie zainstalowano jeszcze rogatek, a przejazdy są ruchliwe. Procedura wygląda następująco: przed przejazdem pociąg się na chwilę zatrzymuje, wysiada konduktor ubrany wysoce odblaskowy kubrak, wyskakuje na środek jezdni i, zachowując stanowczą i groźną postawę, poskramia samochody. Na oczyszczony z blaszaków przejazd wtacza się w spacerowym tempie pociąg, defiluje przed oczyma memłających pod nosem przekleństwa kierowców i zatrzymuje się za przejazdem. Tam konduktor wsiada i można jechać dalej. Oczywiście cała ta zabawa przedłuża o kilka minut podróż, więc dobrze że to tylko tymczasowe rozwiązanie. W pociągu wyłożone były kolorowe foldery z rozkładem jazdy - dobry pomysł, szkoda że było ich tylko kilka. Kolejne przystanki w kierunku Trzebnicy na szczęście nie wyglądają już podobnie bezpłciowo jak pierwszy. Na obrazkach: Wrocław Zakrzów, Wrocław Pawłowice, wnętrze pociągu, Pasikurowice, Siedlec Trzebnicki i Brochocin Trzebnicki.
Planowo i szybko dojechaliśmy do końca trasy. Podróż od Psiego Pola trwa około pół godziny i na pewno skróci się po wyeliminowaniu wesołych postojów przy przejazdach drogowych. Dworzec w Trzebnicy wygląda jak zabawka z makiety. Kiedyś zresztą miałem makietę, na której stał bardzo podobny dworzec. Ten jest równie czyściutki, błyszczący i nieskazitelny. Aż się nie chce wierzyć. Trzeba się szczypać w różne części ciała. W Polsce, gdzie dworce w dużych miastach to zaniedbane siedliska meneli, a na prowincji często zostały po nich tylko ruiny lub zgliszcza, w malutkiej mieścinie, przy lokalnej linii, stoi taka cudność. Mało tego - dworzec jest otwarty! Na górze oczywiście znajdują się mieszkania, ale na parterze można ogrzać się w cieplutkiej poczekalni, skorzystać z czystej i eleganckiej toalety, a w przyszłości może nawet kupić bilety - okienko kasowe jest, jednak nie wyglądało na czynne. Wewnątrz dworzec jest równie nieskazitelny, jak na zewnątrz - ani jeden bazgroł chłopców nie zdobi ścian poczekalni, w oknach błyszczą kompletne, czyste i niewytłuczone szyby, a na suficie świecą lampy. Poczułem się jak w bajkowej krainie. Baśniowe wrażenie wzmagał śnieg dookoła - jedynym niezasypanym nim torem na stacji był główny tor szlakowy, na którym stał SA, zbierając pasażerów na podróż powrotną do Wrocławia. Pozostałe tory leżały pod białą kołderką, spod której zabawnie sterczały latarnie zwrotnic i wykolejnic. Szeroka połać stacji była cicha i biała. W końcu nie jeżdżą tu żadne pociągi towarowe, a szynobusy nie potrzebują drugiego toru. Na budynku dworca i peronie umieszczono oczywiście wielkie tablice informujące, komu zawdzięczamy reaktywację pociągów i rewitalizację linii. Wrażenie skończonego ideału stacja robi do momentu wyjścia z peronu na ulicę. Od tej strony sam dworzec, oczywiście, jest równie wymuskany co od strony torów. Ale obok niego stoi jakaś mała i wielce ohydna buda, nijak tu nie pasująca. Po kilkunastominutowym postoju SA odjechał z powrotem do Wrocławia, zabierając podobną ilość ludzi, jaką przywiózł. Obrazki z Trzebnicy poniżej.
W Trzebnicy warto zobaczyć zabytkową, barokową bazylikę Św. Jadwigi, zajrzeć na cichy, ale miły rynek z niedawno odrestaurowanym ratuszem, a potem w cukierni w centrum zamówić ogromne ciastko i napić się kawy. Kosztuje ta słodka przyjemność niewiele, a w chłodny, zimowy dzień bardzo dużo daje. Powrotny pociąg do Wrocławia (kolejny "obrót" SA134 na jego całodziennej, wahadłowej trasie) był już dużo bardziej zapełniony. A na przystankach pośrednich dosiadali się kolejni pasażerowie, w tym kilkuosobowa grupa z nartami. Parę osób wracało też z sobotnich zakupów w Trzebnicy do okolicznych miejscowości. Niewątpliwie warto było tę linię reaktywować, natomiast z pewnością nie warto było jej w latach dziewięćdziesiątych zamykać. Skoro niedługo po uruchomieniu (pierwsze, nieliczne, pociągi ruszyły pilotażowo we wrześniu 2009, ale prawdziwe ich kursowanie zaczęło się razem z nowym rozkładem 2009/2010, czyli od grudnia) połączenie cieszy się już taką popularnością, warto już pracować nad poprawą oferty. Może zamiast jednego - dwa obiegi SA z mijanką na Psim Polu? W obecnym rozkładzie są niestety dziury, a na tej typowo dojazdowej linii pociągi powinny kursować w stałym takcie. Raz na godzinę przynajmniej. Ale jak na początek - nie jest źle. I na pewno dużo sensowniej było wydać marszałkowskie pieniądze na te pociągi, niż bezsensowne dwa na dobę muchowozy z Jeleniej Góry do Zgorzelca czy Jerzmanic, którymi nie jeździł nikt, poza miłośnikami zaliczania dziwnych linii kolejowych. Na pożegnanie jeszcze fotografia z Zakrzowa, którą zrobiłem podczas powrotnej jazdy - tablica tak ładnie się ustawiła do zdjęcia, że szkoda było to zmarnować.
Polecam wszystkim mieszkańcom Wrocławia wypad do malowniczo, wśród zalesionych wzgórz, położonej Trzebnicy. Miła, krótka, spacerowa wycieczka, A dzięki przywróconej do życia linii kolejowej Trzebnica przybliżyła się ostatnio do Wrocławia. Więcej zdjęć z tego wyjazdu można zobaczyć w galerii, a na temat pociągów do Trzebnicy (i innych pociągów też) podyskutować na grupie dyskusyjnej. Do zobaczenia w Trzebnicy!
Dodaj komentarz