Pierwszy raz w Pendolino
Wraz z wejściem w życie rozkładu jazy 2014/2015 zadebiutowały na naszych torach długo zapowiadane, oczekiwane i z każdej strony obśmiane pociągi Pendolino. Sam, trzeba przyznać, nie byłem entuzjastą tego zakupu (Pendolino bez wychyłu to jak piwo bezalkoholowe wszak), bo to trochę taki ni pies - ni wydra. Ani to prawdziwa szybka kolej, ani też rozwiązanie problemów z pociągami długich relacji na większości linii. Ale umowa została podpisana, pociągi wyprodukowane i w tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak trzymać kciuki za powodzenie tego największego w dziejach „nowego PKP” projektu. Zarówno realnie zmieniającego standardy podróżowania, jak i (a może nawet głównie) wizerunkowego, mającego zdjąć z polskiej kolei odium obciachu, syfu i niedzisiejszości, skutecznie odpędzające od niej najbardziej pożądaną grupę klientów. Tych wszystkich „młodych, wykształconych, z wielkich miast”, miłośników TVN-u, tańców z gwiazdami, tabletów z jabłuszkiem, modnych restauracji i wszelkiego hipsterstwa. Dla nich obciach to śmierć, lans na niebieskim „f” wszystkim zaś jest. I dla niego umrzeć, a nie tylko potrząsnąć portfelem lub kartą kredytową, warto po trzykroć. Taki w życiu nie wsiądzie do stereotypowego „śmierdzącego pociągu”. Jechać w towarzystwie niemytych i spoconych ciał na pokładzie "Polskiego” Busa jak najbardziej już mu wypada. Chociaż właściciel czerwonych autobusów poglądy ma bynajmniej nie przystające do lansowanych w ulubionej telewizji młodych, zdolnych i wykształconych. Ale co tam. Na niebieskim „f” można lajknąć, jak wszyscy „znajomi”, co się ich nigdy na oczy nie widziało.